Quantcast
Channel: DAWNY KRAKÓW

1 września do szkoły marsz! 1927 r.

$
0
0
Dziś wpis okolicznościowy, spontaniczny, zainspirowany wzmożonym ruchem na ulicach i powszechną tęsknotą pierwszego września za edukacją, za nowym planem na życie, rutyną i nowymi obowiązkami.
Czy wiedzieliście, że oprócz 1 stycznia drugą datą na postanowienia zmian życiowych jest właśnie 1 września. Otóż, jeżeli nie udało się Wam wtedy, możecie spróbować jeszcze raz :).

Swój rok szkolny rozpoczniemy w 1927 r. w szkole niezwykłej, jednej z najstarszych, w Gimnazjum Żeńskim im. Św. Urszuli SS. Urszulanek.
Od razu przepraszam męską część moich czytelników, wstęp do gimnazjum tylko wtedy, gdy zostaną Panowie wykładowcami (np. historii), lub stróżem.

mhf.krakow.pl
Szkoła mieści się przy ulicy Starowiślnej w gmachach, będących własnością SS. Urszulanek. Są to trzypiętrowe kamienice wzniesione w latach 1875-1907, ciągnące się od numeru 2 do 11 i zajmując łącznie z ogrodem powierzchnię  2 morgów i 433 sążni. Jest tutaj także internat dla słuchaczek Uniwersytetu Jagiellońskiego, czteroklasowa szkoła powszechna, gimnazjum humanistyczne, pensjonat dla własnych uczennic i klasztor.

mhf.krakow.pl
Sal szkolnych jest 26, prawie wszystkie mają posadzkę dębową froterowaną. W całym gmachu jest światło elektryczne, a korytarze ogrzewane kaloryferami.  Gimnazjum posiada salę gimnastyczną z kortem tenisowym, salę rekreacyjną, pracownię chemiczną, salę wykładową do fizyki, gabinet przyrodniczy, geograficzny, lekarski, salę rysunkową, pracownię rysunkową i czytelnię. Prócz kancelarii Matki Dyrektorki, jest poczekalnia dla gości i sala konferencyjna.

Pauzy (a nie przerwy!) odbywają się stale w ogrodzie, o ile pogoda na to pozwala.

Do wyboru mamy osiem klas, z tym że klas III i IV są dwie: klasa a i b.

 ***
Drogi dzienniczku,
Nie mogłam spać prawie całą noc i już o świcie chciałam założyć mój mundurek! Chyba nigdy jeszcze tobie o nim nie pisałam, otóż mam na sobie dziś wersję świąteczną*, czyli granatową plisowaną spódnicę, białą bluzkę z marynarskiem kołnierzem, wykończonem dwoma granatowymi paskami, brązowe buty i pończochy.
Dziś rozpoczęcie roku szkolnego! Z ta myślą każda z nas podążyła do klasztornej kaplicy. Dzień był ciepły i słoneczny. Na podwórzu szkolnem zebrałyśmy się znowu po przeszło dwumiesięcznej rozłące. Niby jaskółki, które z wiosną powracają do swych gniazd tak my radosne, wypoczęte i pełne zapału weszłyśmy w otwartą bramę. W każdej z nas  mieszają się uczucia pewnego lęku i ciekawości. Czy wszystkie wróciły do szkoły, czy zmienią nam klasę, kto będzie miał obok mnie łóżko w pokojach pensjonatu?

mhf.krakow.pl
Jak wiesz, ja przeszłam  już do szóstej, z czego niezmiernie się cieszę, wszak szóstoklasistka to już prawie dorosła panna.
Jest nas aż 48 dziewczyn, to i tak mniej niż w zeszłym roku. Jak się okazuje aż trzy wyjechały do innego miasta (Ah, moja ukochana Florcia, nikt mi Ciebie nie zastąpi!!!),  a dwie niestety nie przeszły do kolejnej klasy.


W mojej klasie uczy się Zofia Malczewska, wnuczka znanego malarza Jacka Malczewskiego, porządna dziewczyna i prymuska. Jak już pisałam tobie dzienniczku, niektóre dziewczyny jej nie lubią i często podkradają jej przybory na lekcjach rysunku...Ciekawe jak będzie w tym roku. Lekcja rysunku to moja ulubiona lekcja, ... a może jednak historja? Nie wiem, nie wiem, muszę się zastanowić porządnie następnem razem.

W tym roku szkolnym dla naszej klasy zapowiedzieli same wycieczki techniczno-przemysłowe do: Wapiennik Libana w Podgórzu, do Gazowni Miejskiej,  Fabryki czekolady Piaseckiego, Fabryki drutu i siatek Kucharskiego, Fabryki octu Srebrnego w Krakowie, Elektrowni i Fabryki Azotniaku w Chorzowie, Fabryki mydła Cwiklitzer'a w Katowicach i Fabryki Porcelany w Bogucicach.
Nie myśl, że to wszystko zapamiętałam, spisuję z tablicy w naszej klasie.

Tyle tych wycieczek pewnie przez to, że jako uczennica klasy VI przez cały rok będę miała chemię. Coś mi się zdaję, że się nie polubimy... Cóż, coś za coś ...Najbardziej się cieszę na myśl o wycieczce do fabryki czekolady i porcelany! Ciekawe czy w fabryce Piaseckiego uraczą nas gorącą czekoladą w filiżance porcelanowej. Jak się odważę to się spytam, lub po prostu pójdziemy na Rynek i tam to skosztujemy.
Inne klasy mają wycieczki historyczne do Skałki, Domu Matejki i Muzeum Czartoryskich, ale to nuda... Już tam byłam  i to nie raz.
Wiosną jak zawsze całą szkołą pojedziemy do Sierczy, a potem do Częstochowy, na Jasną Górę. Też już tam byłam, ale tym razem obiecano nam postój w ruinach zamku Tenczynku i Olsztynie. Musimy do tego czasu zapoznać się z historią bohatera Karlińskiego.

Plan zajęć mam całkiem znośny, uczę się przyrody, geografii, matematyki, historii, chemii, języka polskiego, francuskiego, niemieckiego i łaciny. Oprócz tego mam lekcje rysunku i lekcje gimnastyczne.

Najbardziej się cieszę z tych lekcji gimnastyki. Uwielbiam grać w koszykówkę i dłoniówkę. W tym roku zaczniemy też gimnastykę rytmiczną. Będzie nas uczyć sama Rita Sacchetto Zamoyska! Jak wiesz jestem troszkę niezgrabna i podskakuję chodząc, a ponoć tak znakomita siła jaką jest Pani Sacchetto potrafi zdziałać cuda!
mhf.krakow.pl
Opiszę ci kim jest ta Pani. Otóż jest to znana tancerka włoska, żona rzeźbiarza Zamoyskiego. Słyszałam jak mamusia w naszym saloniku mówiła, że w Krakowie chodzą plotki o nich. Ponoć Zamoyski chce się z Panią Sacchetto rozstać* i wyjechać do Paryża, ale ona nie chce i ponoć go kocha... Mówiła też, że będzie to skandal miłosny.  Nie wiem jeszcze co to miłość, tylko z książek mamusi mogę to sobie wyobrazić ... Skandal brzmi bardzo groźnie. Wolałabym aby Pani Rita nie wyjeżdżała, inaczej dalej będę chodzić i tańczyć niezgrabnie.

Podręczników jeszcze wszystkich nie mam. Muszę popatrzyć co posiada  nasza spółdzielnia uczniowska, nazywana dumnie Sodalicją Marjańską, w swoim sklepiku antykwarni, który jest dość drogi. Został otwarty w zeszłym roku aby zapobiec lichwie księgarskiej wśród uczennic. Jak wiesz, ja też próbowałam wtedy sprzedać parę książek i do tej pory gdy widzę Matkę Dyrektorkę, to się boję, że mi o tym przypomni.

mhf.krakow.pl
Niestety aż do końca września będzie zamknięta czytelnia, a tam jest jedyne w naszej szkole radio (kryształkowe!) z którego możemy korzystać gdy jesteśmy zwolnione z gimnastykowania się... No cóż, jakoś sobie poradzimy, zwłaszcza że w następnym tygodniu pójdziemy do kina "Wanda" na film dozwolony przez dyrekcję. Lecę sprawdzić repertuar!
Do zobaczenia!!!

P.S. Właśnie się dowiedziałam, że początku przyszłego miesiąca nasza szkoła przy bramie Florjańskiej będzie witać Prezydenta Mościckiego!!!

***
Z pozdrowieniami dla wszystkich  nauczycieli i tegorocznych szóstoklasistów, którzy do gimnazjum już nie pójdą ...



Twórczość własna i parafrazy na podstawie: 
"Sprawozdanie Gimnazjum Żeńskiego im. Św. Urszuli SS. Urszulanek w Krakowie za rok szkolny 1927/28"http://pbc.up.krakow.pl/dlibra/docmetadata?id=2634&dirds=1&tab=3
Zdjęcia: mhf.krakow.pl
Przypisy:
*nieświąteczna wersja mundurka - granatowa bluzka z marynarskim granatowym kołnierzem z dwoma białymi paskami.
* Rozwód odbył się w listopadzie 1927 r., więc plotki były prawdziwe :)
O Zamoyskim  i jego żonie Ricie: http://www.weranda.pl/sztuka/15181-zamoyski-rzezbil-cialo-i-kamien

Nowe inwestycje sportowe w Krakowie - 21 marca

$
0
0
21 marca - podczas Rady Miasta uchwalono, że dla mieszkańców Krakowa budowane będą otwarte baseny z wieżami skoków, kąpieliska miejskie, a obok nich kawiarnie z werandami. Inwestycje realizowane z budżetu miasta lub budżetu obywatelskiego i na przeszkodzie nie stoją żadne lobby deweloperskie, tłumaczenie się nie wyjaśnioną sytuacją prawną działki, niejasny plan zagospodarowania przestrzeni miejskiej itd.

1936 r.

Chciałabym napisać, że to się dzieje teraz w 2017 r. :)

Rok 1939, wiosna, 21 marca. "Nowy Dziennik":
"Na skutek starań komitetu budowy miejskiego stadionu sportowego w Krakowie pod przewodnictwem gen. Narbutt-Łuczyńskiego, uzyskano znaczne fundusze, które umożliwią w sezonie nadchodzącym zrealizować wiele inwestycji sportowych.
Kwoty, które wpłynęły,  użyte będą przede wszystkim na budowę basenu sportowego z wieżą skoków i trybunami na 2000 osób, rozbudowę miejskiego kąpieliska przez zwiększenie chłonności szatni, które będą wyposażone w urządzenia na 2000 osób, budowę nowoczesnej kawiarni dla użytku kąpiących z werandą długości 60 metrów.
Trybuny na boisku lekkoatletycznym zostaną zaopatrzone w ławki do siedzenia, mogące pomieścić około 3000 osób. Ławki te będą wmontowane w żelazobetonowe stopnie.
Dalsza część stadionu zostanie wyposażona w siatkowe ogrodzenia.
Wszystkie te inwestycje mają doniosłe znaczenie ze względu na mające się odbyć w Krakowie z końcem lipca br. igrzyska sportowe Polaków z zagranicy oraz mecz lekkoatletyczny Polska - Imigracja w dniu 5 i 6 sierpnia br.
Pracami technicznymi wymienionych inwestycyj kieruje architekt inż. Marcin Bukowski, projektodawca miejskiego parku sportowego w Krakowie."


amfiteatr przed wojną i podczas wojny


Co udało się zrealizować do wojny?
Na pewno stadion lekkoatletyczny męski, boisko lekkoatletyczne dla kobiet, basen, korty tenisowe, amfiteatr oraz szatnie.  Główny stadion powstał już po wojnie. A czy podczas wojny przebudowano basen? Nie jestem pewna, sądząc po zdjęciach musiało tak być.

basen podczas wojny
audiovis.nac.gov.pl
Na stronie Szlak Modernizmu, którą serdecznie polecam, możemy przeczytać:

"Budowle z lat 1934-39 odznaczały się dużą prostotą, zarówno pod względem konstrukcyjnym, jak i architektonicznym. Otoczone bujną zielenią uzyskały elewacje z czerwonej cegły oraz proste bryły, urozmaicone bulajami, masztami flagowymi, żelbetowymi pergolami i płaskorzeźbami. Do dzisiaj pozostało niewiele dowodów dawnej świetności Miejskiego Stadionu Sportowego. Spośród nich warto zwrócić uwagę na dwa budynki damskiej i męskiej szatni, flankujące niegdyś wejście do amfiteatru. Na ich elewacjach zachowały się zaprojektowane przez Karola Muszkieta wyobrażenia Artemidy i Herkulesa."

projekt Marcina Bukowskiego ze str Szlak Modernizmu

Jakie macie wspomnienia z tym miejscem?  Co myślicie o nowej inwestycji, która powstanie pod koniec następnego roku?

ct.mhk.pl lata 50-te

Centrum Sportowo-Rehabilitacyjne "Cracovii"

Przy okazji, przypominam, że projekty w BO na 2018 r. możemy składać do 31 marca, w Łodzi jest już ponad 1000 złożonych, a u nas póki co - jeden.
https://budzet.dialoguj.pl

Kradziony Lotto, detektyw mimowoli i sensacja z biedą w tle

$
0
0
Kryminałów brakuje na blogu, a ponoć to najbardziej poczytny gatunek literacki. Zapraszam na prawdziwą sensację z oszustami i obrazem w roli głównej, a także z krwawym morderstwem na początek. I nie, nie jest do "Vinci".  :)

Uwaga - dużo ciekawego tekstu!




"OBRAZ LOTTA ODNALEZIONY"
(pisownia oryginalna -" Tajny Detektyw" 08.04.1934 r.)

"Pierwsze dni października ubiegłego roku obfitowały w Krakowie  w nielada sensacje kryminalne.
Kradzież obrazu Lorenza Lotta dokonana 1 października w pałacu hr. Xawerego Pusłowskiego przy ul. Andrzeja Potockiego, zbiegła się ze zbrodnia Maliszów, popełnioną dnia następnego we wczesnych godzinach rannych. Niesamowite podłoże dramatu z ul. Pańskiej do tego stopnia wstrząsnęło opinią publiczną, że sprawa zagadkowej kradzieży słynnego obrazu przestała być z miejsca tematem rozważań laików i dociekań fachowców policyjnych, których cała uwaga skierowana była wówczas na jak najspieszniejsze wytropienie pary morderców rodziny Susskindów i postawienie ich przed sąd doraźny.

Gdy w tym ostatnim wypadku sprawiedliwości stało się zadość i Jan Malisz wraz ze swą żoną Marją znaleźli się za kratami więzienia św. Michała, powrócono do pałacu hr. Pusłowskiego i wznowiono drobiazgowe śledztwo.
Dziś przypomnimy Czytelnikom tylko pewne zasadnicze momenty tego zdarzenia i z niemi zwiążemy szczegóły, jakie dopiero w ostatnich dniach wypłynęły na powierzchnię dzięki rzeczywiście dziwnemu zbiegowi okoliczności, tak często nie zależnemu od zamiarów i działań ludzi.

Obraz znika!
Wśród muzealnych zbiorów hr. Pusłowskiego, rozmieszczonych w jego pałacu przy ul. A.Potockiego w Krakowie, znajdował się niezwykle cenny obraz, pędzla mistrza włoskiego Lorenza Lotta, przedstawiający św. Rodzinę. Wisiał on na ścianie salonu II piętra, otoczony płótnami Watteau, Delacroix, Kranacha, Matejki, Mehoffera, Malczewskiego i in. Od kilku lat agenci zagranicznych i krajowych antykwarjatów starali się go nabyć, jednak bezskutecznie. Tymczasem znalazł się jakiś tajemniczy „amator dzieł sztuki“, który albo sam, albo przy pomocy wspólników wszedł w posiadanie obrazu drogą... kradzieży.
Jak wspomnieliśmy, w niedzielę dn. 1 października ub. r. właściciel pałacu i jego służba byli przez całe popołudnie nieobecni w mieszkaniu. W tym właśnie czasie zakradł się do salonu ów nieznajomy i wyjąwszy obraz z ram, wyniósł go z pałacu, przez nikogo niespostrzeżony. Dopiero na drugi dzień rano hr. Pusłowski zauważył leżącą na fotelu w salonie pustą ramę i w ten sposób odkrył kradzież, przeprowadzoną bez pozostawienia jakichkolwiek śladów włamania. 



Droga do miejsca czynu wiodła albo przez tylną klatkę schodową, gdzie złodziej napotkał drzwi zamknięte na zatrzask (kluczyk pozostawiała służba za ławką na schodach), albo przez główną klatkę, znajdującą się w centrum pałacu i dostępną każdemu, kto raz znalazł się na parterze lubb I piętrze pałacu.

 Drugą przeszkodę stanowiły drzwi miedzy małym przedpokojem mieszkania hrabiego, a salonem. zamykane na klucz, który chowano za wieszakiem na rzeczy. W obydwóch wypadkach ktoś nieobznajmiony z terenem i niepoinformowany dokładnie o miejscach ukrycia kluczy, zmuszony był obie te przeszkody sforsować siłą i w ten sposób pozostawić wyraźny ślad włamania.

 Odrazu więc stało się jasnem, że złodziej pochodził albo z grona mieszkańców pałacu, lub też z najbliższego ich otoczenia. Jakkolwiek było, policja uznała za przedewszystkiem wskazane zabezpieczyć granice całego państwa i uchronić w ten sposób od wywiezienia. Wcześniej lub później musiało to nastąpić ze względu na niemożność sprzedania obrazu na rynku krajowym. Ponadto rozesłano reprodukcje dzieła do wszystkich antykwarjatów z odpowiedniem ostrzeżeniem.

Tymczasem w toku śledztwa zaczęło się ugruntowywać przekonanie, iż kradzież w pałacu hr. Pusłowskiego jest niczem innem, jak tylko dalszem ogniwem w łańcuchu analogicznych wypadków, których widownią była najbliższa okolica Krakowa, w czasie ostatnich czterech miesięcy, poprzedzających udałe zniknięcie obrazu Lorenza Lotta.


Na szlaku Górka Narodowa — Wieliczka.
Przypominano sobie, że z początkiem lata ub. r. dokonali wówczas nieznani sprawcy zuchwałej kradzieży dwóch cennych płócien w dworze pp. Baszczyńskich w Górce Narodowej i że w jakiś czas potem drogą poufnych wywiadów ustaliły władze nazwiska złodziei, którymi okazali się: Stanisław Kania, z zawodu introligator, oraz jego dwaj wspólnicy Władysław Jakóhik i Józef Jaśkiewicz. Dzięki tej wiadomości zdołano wytropić ich konfidenta, który w czasie pościgu na terenie Prądnika Białego porzucił w polu oba obrazy i umknął nierozpoznany.

Po pewnym czasie ta sama banda dała policji nowy znak życia o sobie. Bo oto w nocy, z dn. 21 na 22 lipca ub. r. włamano się do mieszkania prof. Tadeusza Korpala w Wieliczce przy ul. Siemiradzkiego, gdzie skradziono 5 cennych obrazów, a miedzy nimi portret młodzieńczy króla Jana Sobieskiego pędzla  Siemingowskiego, znajdujący się obecnie na Wawelu i studjum Piotra Michałowskiego, przedstawiające głowę młodzieńca. 
Skradzione płótna przedstawiały wartość 50 tysięcy złotych. Dochodzenia w tej sprawie prowadziła II brygada krakowskiej policji śledczej, która na podstawie odcisków daktyloskopijnych ustaliła identyczność sprawców w obydwóch wypadkach.

Niezwykle uciążliwe śledztwo doprowadziło do wykrycia transportu obrazów prof. Korpala, które „pod opieką“ nowego konfidenta bandy Kani znajdowały się już w pociągu pospiesznym, zdążającym z Krakowa do Wiednia. Tuż przed stacją w Trzebini wywiadowcy ubrani po cywilnemu, przystąpili do aresztowania podejrzanego. Tymczasem nieporozumienie z władzami kolejowemi, które nie zorjentowały się na czas w sytuacji, stało się sprzymierzeńcem konfidenta złodzieji, który zbiegł w Trzebini, pozostawiwszy obrazy w przedziale wagonu.


Po członkach bandy znikł narazie wszelki ślad. tak, iż nie można było ustalić, gdzie potem przebywali. Dopiero bezpośrednio po wykryciu kradzieży w pałacu hr. Pusłowskiego dowiedziano się, iż Kania i jego wspólnicy znajdowali się w czasie kradzieży w Krakowie. Rozpoczęto więc natychmiast za nimi pościg, który doprowadził w jakiś czas potem do aresztowania Kani w Królewskiej Hucie, dokąd wyjechał zaraz po l października, oraz jednego z jego towarzyszy, a mianowicie Jakóbika. Juśkiewicz ukrywa się do dnia dzisiejszego, prawdopodobnie we Lwowie. (Ktokolwiek rozpozna go na podstawie poniżej zamieszczonej fotografji — niech natychmiast zawiadomi o tern najbliższy urząd policyjny!!) Mimo dalszych energicznych dochodzeń,
nie zdołano narazie związać działalności tej bandy ze zniknięciem obrazu Lotta, choć istnieją silne potemu poszlaki. Do nich zaliczymy fakt, że Kania przychodził do pałacu hr. Pusłowskiego w czasie, gdy jeszcze trudnił się uczciwą pracą i jako introligator oprawiał książki do bibljoteki hrabiego.

Zagadka muru Ogrodu Botanicznego.
Równocześnie z pościgiem policji za członkami bandy Stanisława Kani, rozegrało się w niedalekiem sąsiedztwie pałacu hr. Pusłowskiego zdarzenie, które dopiero po 6 miesiącach znalazło swój rewelacyjny epilog.

Oto niejaka Zofja Berowska, pracująca w połowie października ub. r. w charakterze robotnicy miejskiej przy rozbiórce wałów fortecznych, ciągnących się wzdłuż ul. Okopy, udała się w czasie przerwy obiadowej, wraz ze swą koleżanką, również robotnicą, Katarzyną Lusztynową, zamieszkałą przy ul. Wielickiej, pod mur sąsiedniego Ogrodu Botanicznego (patrz fotografje), aby tam odpocząć po pracy. W pewnej chwili spostrzegła na szczycie ceglanego ogrodzenia wystającą krawędź jakiegoś małego obrazu (wymiary dzieła Lotta: 31x41 cm). Nie namyślając się długo, urwała kawałek pręta z pobliskiego krzaka i za pomocą niego ściągnęła obraz z muru, który wysoki jest tam na 2.5 m.
Podczas tej czynności zarysowała prętem obraz w miejscu, gdzie znajduje się czoło mężczyzny, stojącego po lewej stronie. Trzymając już malowidło w rękach, przekonała się wraz ze swą koleżanką, że przedstawia ono Św. Rodzinę.



Postanowiła ten "święty obrazek" zabrać do swego domu; i tak się też stało.

Tego samego dnia wieczór, a działo się to w drugiej połowie października, (więc w trzy tygodnie po kradzieży w pałacu hr. Pusłowskiego) znaleziony obraz zawędrował do ubogiej izdebki, znajdującej się w domku pod nr. 114 w Zalesiu pod Kobierzynem, gdzie od jesieni mieszka rodzina Berowskich, złożona z matki Felicji, z zawodu szwaczki,jej syna Nikodema, córki Zofji i jej dwojga małoletnich dzieci. Wszyscy oni gnieżdżą się w pokoiku, który normalnie zajmować mogą dwie osoby. Nędza wieje ze wszystkich jego kątów i tylko teraz świeżo wybielone ściany świadczą o zamiłowaniu do czystości tej gromadki. Na jednej z nich, tuż nad łóżkiem-pryczą, powiesiła Zofja znaleziony obrazek, by „dzieci miały do czego odmawiać pacierze“...
I tak przez blisko pół roku wisiał sobie ten obraz na nędznej ścianie izdebki. Widziały go sąsiadki, widzieli ludzie przychodzący z miasta... Nikt nie zwracał na niego uwagi. Aż pewnego razu...



W antykwariacie Horowitza.
Właścicielka domku p. Wcisłowa zezwoliła Berowskim na wybielenie stancji. Trzeba było powynosić na pole graty, pozdejmować ze ścian obrazki i sztuczne kwiaty.
Syn Nikodem, który jest z zawodu lakiernikiem i malarzem pokojowym, pozostającym notabene bez pracy, zabrał się żwawo do roboty. W pewnej chwili znalazł się w jego rękach obrazek z muru Ogrodu Botanicznego.
Zaczął mu się po raz pierwszy uważnie przypatrywać i w końcu odczytał podpis: Lottus, a pod nim datę 1512.

Zaintrygowany tern odkryciem i przypuszczając (zresztą słusznie), że malowidło może posiadać „pewną“ wartość, namówił matkę, by przy sposobności, będąc w Krakowie, wstąpiła z nim razem do jakiegoś antykwarza, który miał im ocenić znaleziony obraz.
W ten sposób znaleźli się oboje we środę 28 ub. m. tuż po godz. 9-tej rano w sklepie antykwarza Horowitza, przy ul. Wiślnej, którą zwykle przechodzą na drodze z Zalesia przez Dębniki do Śródmieścia Krakowa. 


P. Horowitz, nie zwracając większej uwagi na obraz, obiecał przesłać go do oceny i polecił Berowskim zgłosić się tego dnia o godz. 5 po południu po odpowiedź. Tymczasem już w pół godziny potem zjawił się w antykwami p. Stanisław Pochwalski, znany malarz i znakomity restaurator obrazów dawnych mistrzów, który przeglądając wraz z Horowitzem nowo pozyskane płótna, natknął się na przyniesiony przez Berowskich obrazek i natychmiast rozpoznał w nim skradzione hr. Pusłowskiemu arcydzieło Lorenza Lotta.

Można sobie wyobrazić konsternacje antykwarza, który mimo woli znalazł się w chwilowym posiadaniu drogocennej rzeczy, o której zniknięciu przed sześciu miesiącami pisała cała prasa polska i zagraniczna.

P. Pochwalski uwiadomił telefonem hr. Pusłowskiego o swem odkryciu i gdy razem z p. Horowitzem zamierzali to samo uczynić pod adresem policji, zjawili się w sklepie ajenci brygady śledczej, którzy drogą poufnego wywiadu już dowiedzieli się o wizycie Borowskich w antykwami. Postanowiono aresztować ich w chwili, gdy zjawią się po południu po odpowiedź. I tak też się stało.



Początkowo mniemano, że Berowscy działają w porozumieniu ze sprawcami kradzieży. Śledztwo wyjaśniło jednak rychło to przykre qui-proquo i biedni ludzie, a szczęśliwi znalazcy drogocennego obrazu, pretendujący do wyznaczonej nagrody, zostali wypuszczeni na wolność.

Dzieło Lorenza Lotta zawędrowało z powrotem do pałacu przy ul. A. Potockiego. Ono jedno, gdyby mogło przemówić. Zdradziłoby nam nazwisko krakowskiego Arsena Łupina, który z obawy lub spowodowany innemi okolicznościami porzucił je na murze Ogrodu Botanicznego."

W pełni obraz "Adoracja dzieciątka" Lorenza Lotta możecie zbadać pod tym linkiem - Wirtualne Muzea Małopolski , a także sprawdzić czy bruzda od kija u św. Franciszka  dalej jest :).

Natomiast najlepiej się udać do oddziału MNK -  "Europeum" w budynku dawnego Starego  Spichlerza i zobaczyć na żywo. Naprawdę warto! 

Alfabet prasowy 9-16 listopada 1917 r.

$
0
0
Przenosimy się znowu dokładnie 100 lat temu. Czas na nowe odsłony alfabetu prasowego!

 51 tygodni do wolności!

Zarys ogólny:
Na świecie: W Rosji przewrót październikowy, 12 listopada Rosja natychmiastowo zawiesza broń na wszystkich frontach. Cesarz miłosiernie nam panujący cudownie ocalony! Trzeci rok trwa wojna.

W Krakowie: Cierpimy z braku rożnych produktów, ale najgorzej jest ze świecami, zapałkami, mąką, cukrem i chlebem. Bielizna męska może zostać zastąpiona papierową! Co rusz pojawiają się plotki o braku soli.
Nasz Hrabia Tarnowski, ten z pałacu przy ul.Szlak, może zostać szefem rządu polskiego.
W teatrach i kinach rozpusta!
Przygotowujemy się do dziesiątej rocznicy śmierci Stanisława Wyspiańskiego.
W kino "Uciecha" wyświetlany jest po raz ostatni polski film "Quambachiva" inaczej "Arabella" - jeden z najstarszych do tej pory zachowanych filmów polskich. Zachowany to dużo powiedziane, gdyż ocalało dosłownie kilka minut, ale to zawsze coś.




ALFABET PRASOWY
(pisownia oryginalna)

B jak Brak zapałek
"Brak zapałek w Krakowie nie ustaje już od dłuższego czasu. Można dziennie przewędrować kilkanaście sklepów i trafik, zanim dostanie się jedno pudełeczko. Zapałki stały się z tego powodu przedmiotem lichwy, gdyż za pudełeczko żądają już 10 halerzy. Wśród publiczności utrzymują się pogłoski, że handlarze rozmyślnie wstrzymują sprzedaż zapałek, ponieważ spodziewają się podwyższenia cen". 

C jak Cukier
Zakaz podawania cukru w kawiarniach.
"Krakowski urząd gospodarczy przy c. k. Namiestnictwie wydał rozporządzenie, zakazujące z dniem dzisiejszym podawania cukru do słodzenia napoi w przedsiębiorstwach gospodnio-szynkarskich. Nawet przejściowy brak sztucznych środków słodzących nie może upoważniać do podawania cukru. Dozwolonem natomiast jest przynosić gościom swój własny cukier do słodzenia potraw i napoi". 

D jak Drzewa na Rynku
"W sprawie drzew na Rynku. Jak już o tem donosiliśmy niedawno, kilka z drzew, rosnących na Rynku krakowskich, uschło, a kilkunastu innym zagraża, zdaje się, ten sam los. Staje się przeto aktualną kwestya zasadzenia innych na to miejsce; oraz kwestya wyboru gatunku tych drzew. Otóż jak nas informuje jeden z fachowców, najodpowiedniejszemi do zasadzenia w celach nazdobnych na Rynku byłyby dwa drzewa: akacya i jarzębiną.
 Akacya — albowiem bardzo wcześnie kwitnie i najdłużej zatrzymuje liście, jarzębina zaś — ponieważ równie bardzo długo zatrzymuje liście, a przedtem najpierw kwitnie białemi kiściami, a później purpurowe grona jej owoców tworzą, pięknie dekoracyjnie kolorowe plamy, a jako gorzkie, nie nęcą nikogo do zrywania. Sprawa zaś zasadzania tych drzew jest teraz tem bardziej aktualną, że właśnie jarzębinę i akacyę sadzi się w listopadzie, którego teraz mamy początek".

J jak Jesienna szaruga
"Jesienna szaruga rozpoczęła w dniu wczorajszym swój sezon. Mieliśmy więc prawdziwie krakowskie błota (bez żadnych naturalnie aluzyi politycznych) i pierwszy w tym roku kapuśniaczek, który spóźnił się o jeden dzień, nie chcąc widocznie, aby w tych ciężkich wojennych czasach, gdy nawet przyzwyczajone do stałego postu szkapy dorożkar­skie zdychają z głodu - św. Marcin rozbijał się na białym koniu... 
Musiał więc ten patron obejść się bez konia, no i bez gęsi, wczem niema zresztą nic dziwnego, skoro mieszkańcy Krakowa muszą stale obywać się bez chleba, mąki, węgla itp. miłych... wspomnień z okresu przedwojennego... Wczorajsza aura przyniosła nam jednak nie tyl­ko prawdziwe błoto i surogat śniegu, ale i głęboką refleksyę metereologiczno-ekónomiczną: im niżej spada temperatura, tem wyżej pod­skakują ceny... Odczuli ją dotkliwie wczoraj ci, co drżąc z zimna i tonąc dziurawemi butami w błocie, mogli tylko oddawać się melancholij­nym rozmyślaniom na temat podwyższonej taryfy krawców i szewców... "

REKLAMA FILMU "WALKA O WŁADZTWO ŚWIATA - CABRIA"

K jak Konferencja pokojowa w Krakowie. 
"Arcywesola impreza najwybitniejszych literatów lwowskich „Maryonetki pokojowe" zjeżdżają w najbliższych dniach z całym rynsztunkiem bojowym do Krakowa. Odbędzie się tu wielka konferencyja pokojowa, na której jawią się osobiście KIEREŃSKI, WILSON,  NAPOLEON, Kutowski, Leo i Daszyński i cały tłum innych osobistości z całego świata, nie wyłączając nawet Li-hung-Czanga z Pekinu i precłarza z parku Jordana. Bliższe szczegóły podadzą afisze. 

O jak OCALENIE CESARZA
"Wczoraj bawił cesarz z królem bułgarskim w Gorycyi i Palmanowie. W podróży tej wzięli udział także książęta Borys i Cyryl, oraz ks. Feliks Parana. W głównym kościele goryckim obydwaj sprzymierzeni monarchowie byli obecni na niezwykle wzruszającem nabożeństwie.

Od Palmamovy wódz bułgarski kontynuował swoją podróż na front według osobnego pro­gramu, podczas gdy cesarz Karol zwiedzał wojska maszerujące w obrębie Strassołdo i Cervignaaio. 
W powrocie do siedziby w pobliżu Rudy próbowano przejechać przez jeden z towarzyszących Soczy torrentów (koryt rzecznych w normalnym stanie suchych, a wzbierających podczas deszczu), który jeszcze kilka dni temu był dość suchy. Samochód cesarza wpadł przytem tuż powyżej malej tamy w głębszą wodę, wskutek czego motor odmówił posłuszeństwa. Automobilowi ciężarowemu, który jechał w tyle, rozkazano wyciągnąć auto cesarskie, pogrążone w strumieniu, ale także i temu automobilowi zepsuła się maszyna. Przyboczny strzelec cesarski Reisembillchler i wachmistrz kompanii gwardyi przybocznej Tomek weszli do wody, aby wywieść cesarza na brzeg. Przytem zdarzyło się nieszczęście, które przerażeniem napełniło osoby ze świty monarchy przybywające właśnie następnym autem do brodu. 

Pod strzelcem przybocznym usunęły się kamienia tamy, w następnej chwili pochwyciły go fale i porwały w wir rzeki głębokiej w skutek gwałtownych deszczów. Cesarz widząc swego strzelca w niebezpieczeństwie życia, z bezprzykładnej wierności dla sługi nie puścił go, a również wachmistrz Tomek nie puścił monarchy. Rwące fale unosiły cesarza ze strzelcem i gwardzista poza tamę z prądem strumienia.

Ks. Feliks parmeński, szwagier monarchy, którego auto w tej rozpaczliwej chwili przybyło na brzeg, rzucił się pierwszy w futrze i pełnym rynsztunku do wody, aby mu dać pomoc. Dzięki jego bohaterskiej stanowczości i nader ofiarnemu zachowaniu się świty zdołano cesarza z ciężką biedą uratować. Cesarz Karol I, ks. Feliks, Reisenbichler i Tomek nie puszczali się wzajemnie. Oficer, który tego dnia kierował samochodem cesarskim, rzucił się również w wodę. W końcu wszyscy zapędzeni zostali do wikliny w korycie rzecznym, która im dala jakie takie oparcie. 

Tymczasem dwaj oficerowie pospieszyli w dół rzeki, aby ratować cesarza i towarzyszy jego niedoli. Pierwszy drąg podany do rzeki, okazał się za krótki. Wreszcie znaleziono na bagnistym brzegu ciężką belkę i wśród wielkich trudów, z narażeniem życia spuszczono ją na wodę. Brzeg stawiał wciąż jak największe trudności usiłowaniom ocalenia cesarza. Pod obładowanymi ciężką, parę metrów długą belką, ratownikami wciąż usuwał się łamliwy grunt, a przy podawaniu belki dalej już na krok od brzegu brakło podstawy. Strumień płynął strasznymi wirami; mimo to kilku szoferów, nie namyślając się ani chwili, weszło do wody, aby wespół z oficerami stworzyć połączenie z miejscem katastrofy.

Cesarz, który trzyma! się wikliny, wciąż uginającej się pod nurtem strumienia i wciąż na nowo zanurzał się aż po szyję, nie stracił ani na chwilę przytomność umysłu i na wołania ratujących odpowiadał spokojnie i jasno. Po wielu pełnych obawy minutach stworzono połączenie między łamliwym brzegiem a chwiejącą się wikliną i teraz wreszcie miano wydobyć cesarza na brzeg. Jego pierwsza jednak myśl była poświęcona szwagrowi i wiernym ludziom, który tak samo jak on pasowali się z falami. Trzeba była usunąć na bok względy posłuszeństwa i natarczywie, upomnieć cesarza, aby go skłonić, żeby pierwszy popłynął ku brzegowi, trzymając się belki. 
Dostawszy się na brzeg, czekał tam cesarz, aż wszyscy towarzysza wyjdą z wody. Słońce zaszło, gdy wreszcie trudne dzieło ocalenia było dokonane. 

„Oto wojna, która wielu rzeczy wymaga!“ — rzekł cesarz przemoczony do nitki i wsiadł do samochodu, aby wrócić do swej siedziby. 
Cesarz ma się dobrze. Zaraz w nocy po swojem ocaleniu wysłuchał referatów. Świcie cesarza przypadło ciężkie zadanie uświadomić cesarzową o wypadku. Oczekiwała ona powrotu cesarza jak zwykle. Gdy zwolna dowiedziała się o wypadku, wyra ziła głęboko odczutą wdzięczność wszystkim, którzy brali udział w dziele ocalenia. "

O jak Odnowienie Sali Saskiej
"Bogata w tradycye hi­storyczne sala koncertowa w hotelu Saskim, założo­na przed przeszło stu laty przez Macieja Knotza, ówczesnego właściciela hotelu zwanego wtedy „Pod królem węgierskim", oddana będzie znowu do użytku publicznego po gruntownemu odświeżeniu i odnowieniu. 
W sali tej przez długi szereg lat kon­centrował się cały ruch muzyczny Krakowa, grał w niej jeszcze Paganini, słynna Catalani dała w niej w roku l8l8 koncert na dochód projektowanego podówczas kopca Kościuszki, później grali tam Liszt, Rubinstein i wielu innych wirtuozów obcych, oraz polskich od Kąckiego, Lipińskich, Wieniaw­skich do Paderewskiego, Michałowskiego i innych. 
Obecnie salę obejmuje dyrekcya koncertów kra­kowskich i przygotowuje na zimę szereg interesujących produkcyi, poświęconych w pierwszej linii polskiej twórczości. Pierwsze miejsce wśród nich zajmie cykl p. t. „Muzyczna Warszawa". Otwarcie sezonu w sali Saskiej odbędzie się jeszcze w bieżącym miesiącu." 

O jak Ograniczenie opalania pociągów osobowych. 
"Opalanie pociągów osobowych na kolejach żelaznych będzie tej zimy bardzo znacznie ograniczone. Pociągi będą opalane tylko do dn. 31 marca, a temperatura w przedziałach kolejowych wynosić będzie najwyżej 10 do 12 stopnie Celsiusza. Pociągi, których czas jazdy wynosi najwyżej 1 i pół godziny, nie będą wcale opalane." 

Ś jak Świętego Marcina
"Święty Marcin, który tradycyjnym zwyczajem miał wczoraj zajechać do nas uroczycie na białym koniu, opóźnił swoje przybycie, zatrzymując się gdzieś w drodze na górach, za co mu będzie wdzięczną ludność krakowska, pozbawiona w znacznej jeszcze części opału. Oby ten wjazd odbył się jak najpóźniej — oto prośba, jaką wszyscy Krakowia nie zanoszą do patrona wczorajszego święta.
Pochmurna przeważnie, chłodna i posępna była aura wczorajszej niedzieli. Słońce tylko na chwilę w południe przedarło się przez oponę gęstych chmur. Miasto było jednak nadzwyczaj ożywione.
Mimo stałych skarg na ciężkie czasy, braki aprowizacyjne, drożyznę, karty, w których już się trudno zorientować, inne plagi wojenne, kina, oraz kawiarnie i restauracyje wypełnione były do ostatniego miejsca. Sensacyjne wypadki, których jesteśmy świadkami, ożywiły niedzielne pogawędki, dostarczając do nich obfitego materyału."

W jak Wykaz pospolitaków
"Wykaz z pospolitaków urodzonych w r. 1900! Na murach miasta pojawiły się wczoraj afisze, donoszące, iż został sporządzony wykaz pospolitaków urodzonych w Krakowie w r. 1900, obowiązanych do służby w pospolitem ruszeniu w roku 1918. Wykaz przeglądać można w wydziale  Vb magistratu, od 15 do 23 b. m."

Z jak Zakaz sprzedaży bielizny męskiej. 
'Drobna sprzedaż bielizny męskiej zastała zakazana. W najbliższych dniach ukaże się nowe rozporządzanie ministerstwa handlu, które ma uregulować sprzedaż bielizny męskiej. Jeden z wyższych urzędników centrali wełnianej podaje w tej sprawie następujące wyjaśnienia: 
Dnia 30 października b. r. ukazało się nowe rozporządzenie, na mocy którego wszystkie zapasy bielizny męskiej mają być oddane centrali wełnianej.
Powodem chwilowego zakaz u sprzedaży bielizny męskiej jest bardzo wielkie zapotrzebowanie bielizny zarówno dla wojska jako też dla urzędu rozdzia­łu odzieży ludowej. 
Zapasy bawełny są na wyczerpaniu, a niema nadziei na uzupełnienie ich w najbliższym czasie. 

Trzeba będzie przeto oswoić się j koniecznością wpro­wadzenia w życia bielizny wyrabianej z masy papierowej. Wprawdzie trudności techniczne, z jakiemi połączony jest wyrób bielizny z papieru, dałyby się usunąć, jednak brak odpowiedniej ilości i jakości papieru. Dlatego też dotychczas produkcja bielizny papierowej była bardzo ograniczoną. Do wyrobu bielizny papierowej potrzebny jest papier, którego metr kwadratowy nie waży więcej jak 20 do 25 gramów. Tego rodzaju papieru nie wyrabia się w Austrii, a import takiego papieru natrafia na wielkie trudności." 


A na koniec - zapraszam na film "Cabiria" i na18 FESTIWAL FILMU NIEMEGO w kinie pod Baranami!




Jeden dzień z życia krakowskiej służącej - część 1

$
0
0
Mam tendencję do upiększania rzeczywistości, a tym bardziej czasów minionych, to już wiecie :).

Gotować nie lubię, ale ciągle zaczytuję się w międzywojennych książkach kucharskich, zachwycam się umiejętnością i szybkością przyrządzania codziennie innych wykwintnych dań na zwykły, domowy obiad. Dodatkowo jeszcze ciągle słyszę i sama używam zwrotów takich jak: "przedwojenny smak", "przedwojenny porządek" lub według "przedwojennej tradycji".

Wertuję stare książki o prowadzeniu domu, rady dla młodej mężatki i...  Dochodzę do wniosku, że wszystko to było możliwe tylko i wyłącznie dzięki niewolniczej pracy służby domowej.

Żebyście mogli zrozumieć, dlaczego użyłam tak mocnego określenia, przedstawię Wam jeden dzień z życia służącej w zwykłym mieszczańskim, powiedzmy krakowskim domu, mniej więcej 100 lat temu. Dzień ten dzielę na kilka części, ponieważ post to post, a nie nowela :).



Jeden dzień z życia Marysi, krakowskiej służącej tuż po Wielkiej Wojnie

Występują:
Służąca - Marysia, 19 lat, z Wielkiej Wsi i jej myśli,
Gospodyni - Wielmożna Pani, 
Gospodarz - Wielmożny Pan,
Dzieci gospodarza - Isia 7 lat, Nusia 9 lat, Panicz - Tadeusz 20 lat.

Około 6-tej rano, zwykła krakowska kamienica, kuchnia podzielona ciężką kotarą na dwie części, w części sypialnianej najprostsze żelazne łóżko, krzesełko na którym wiszą ubrania, pod łóżkiem płócienna torba, w łóżku leży Marysia.

Myśli Marysi: Muszę wstać, tak mi się nie chce, tak mnie krzyż boli, tak w nogach łupie, nic nie pospałam, ale cóż... Trzeba! Chciałam iść do fabryki, do składu jakiegoś, do szycia nawet, ale mama ciągle mówiła, że służba nie hańbi, że dumę fałszywą mam schować, że jeść będę miała zawsze i że ta praca o wiele zdrowsza od zajęć fabrycznych. Sądząc po bólu w całym mym ciele, zdrowa jestem na pewno, chorym ludziom jakaś jedna część boli, a mnie - całość. Nie mam czasu narzekać, modlitwę trzeba zmówić.
Ojcze z nieba Boże - zmiłuj się nade mną, Tobie ofiaruję trudy dnia zaczynającego się, Amen.




Lampkę naftową muszę zapalić, a zimno to jak, brrr. Nie, nie będę się myć w tym zimnie, oczy przetrę, włosy grzebyczkiem pogładzę i już. Chociaż nie, to już trzeci dzień będzie jak grzebyczkiem przeczesuję. Pani zauważy, zła będzie, ponoć naganne to i niechlujne, więc muszę szczotką dziś popracować. Pani mówi, że służka musi mieć włosy gładkie, ale ja lubię czasami na noc na papierek zawinąć. Dobrze, że jeszcze w suknię się nie ubrałam. Ostatnio jak czesałam się szczotką w sukni, to kilka włosków na plecach z tyłu zostało, Pani jak zauważyła, to tak skrzyczała mnie, że nieporządna jestem, że włosy moje widzi wszędzie, że do potrawy mogą się dostać. A skąd mam wiedzieć co mam z tyłu...

O nie, dziura na rękawie! Cóż, suknię muszę zacerować, ale to może jutro. Teraz swoje miejsce posprzątać muszę, potem wolnej chwili nie będzie, a jak wpadnie Panicz za kotarę i zauważy, że coś nie tak, to od razu mnie straszy, że Pani powie, chyba że mu dam się obściskać. Wolę jednak porządek mieć. 

Kuchnia nasza stara, Wielmożna Pani tak mówi, że stara, co znaczy, że nie gazowa. Nie rozumiem, co ten nowy gaz da, jeżeli i tak muszę pod kotliną ogień rozniecić, w pokojach w piecach także. Dobrze, że z wieczora i drzewo, i węgiel do domu przyniosłam, połupałam w drobne wiórki, to teraz szybko mi pójdzie. A i na zewnątrz śnieg z deszczem brrr..

Szkoda, że nafty nie mam, jeszcze szybciej by było. Pani stanowczo zakazała. Słyszała, że służąca u państwa Krawackich przez całe dwanaście lat dolewała nafty do ognia i nic nigdy jej się nie stało. Aż razu pewnego eksplodowała jej flaszka w ręku, a ona cała stanęła w płomieniach i tak okropnie się poparzyła, że blisko dwa miesiące cierpiąc bóle straszliwe, przeleżała w lazarecie. Nie wiem, czy w to wierzyć czy nie, ale naftę Pani zamyka w szafie na kluczyk, daje mi tylko jedną zapałkę w pudełku i świecy. Ja nie narzekam, umiem szybciutko  kawałek świecy owinąć w papier, włożyć pod kuchnię,  na to drobno połupane drzewo i podpalam od drzazgi. Raz dwa i gotowe. 




 Ogień już bucha, cieplej się robi i jakoś tak radośniej. No cóż, teraz już można i wodę na kawę stawiać, i po bułki z mlekiem wyskoczyć. 

Gdzie ta moja chusta wełniana, chyba sprzątając ją do torby schowałam, dobrze, może nie zmarznę szybciutko tam z powrotem. 

Bylebym Hanki nie spotkała po drodze, bo znowu zacznie mi opowiadać, jak się w niej kocha syn Dulskich, znowu będę musiała ją na ziemię sprowadzać, że się nie kocha, ino pościskać chce i tyle. Gorzej jak już teraz, na samym początku służby, pozwoli mu na więcej i nie będzie ostrożna, ale ona młoda jest, wierzy w te wszystkie romanse i uczucia. Tłumaczę jej jak i co, bo to jedynaczka w domu, przez ojca wychowana, szkoda mi jej, ale jak się sama nie przypilnuje to jej nikt nie pomoże.

A czy ja zamknęłam wychodząc drzwi na klucz? Ciągle zapominam, jak się Pani obudzi i zobaczy, to cały dzień mi będzie głowę suszyć. 

Bułki mam, świeże mleko mam, Hanki nie było, więc szybko się uwinęłam. Jednak na klucz zamknęłam, wszyscy jeszcze śpią.




Która to już? Po siódmej! No to biegnę do jadalni, okna zapomniałam otworzyć, przewietrzyć trzeba i dzieci czas już budzić! Drugie śniadanie do szkoły szykować. Tylko najpierw mleko na ogień postawię, woda na kawę już się zagotowała. 

Tak, tak już biegnę do dziewczynek. Auuuć, Isia znowu mnie kopnęła, Niusia grzeczniejsza jest, bardziej ją lubię, zwłaszcza, że sama wszystkie guziczki zapina, i siostrze pomaga się ubrać.

Ajajaj, przecież mleka nie przypilnowałam, znowu mi uciekło, muszę nowe nastawiać. Kiedy Wielmożna Pani już wstanie? Czy znowu czeka, aż wszystko sama zrobię? W innych domach dziewczyny mówią mi, że z samego rana mają gospodyni do pomocy, a ja... Mam zakaz budzenia, chyba, że coś bardzo pilnego się stało. W sumie nie narzekam, bo przynajmniej z rana nikt mnie nie poucza.

Mleko dziewczynkom dałam, bułki z powidłami też, śniadanie drugie do szkoły przyszykowałam, tylko gdzie ten czysty papier, żeby w to zawinąć... No nic, będzie w tym od bułek. Dobrze, już możemy iść do szkoły.

 Panicza przed wyjściem trzeba by obudzić, bo na uniwersytet się spóźni, ale tak mnie wczoraj w nocy mocno pościskał, że nie chcę go widzieć póki co. Przyszedł późno w nocy pijany, kazał podać herbatę i coś do jedzenia, zaczął krzyczeć, że powolna jestem. Wpadł do kuchni i od razu zaciągnął mnie za kotarę. Cóż, to było wczoraj. 

Dzisiaj ma być dobry dzień, przynajmniej póki co jest. No nie, już nie jest, bo zapomniałam przed wyjściem sprawdzić czy we wszystkich piecach równo się pali, a jak zgaśnie? 

O, Hanka idzie! Też z dziewczynkami do szkoły. Ona ma dobrze, u nich jest stara kucharka, która pomaga jej wszystkiego przypilnować, a nasza Pani mówi, że teraz to tylko najbogatszych stać na kilka osób do służby. Ja tam nie wiem, 15 złoty miesięcznie dostaję, co poniektóre to jeszcze mniej. Hanka doprowadzi dziewczynki do szkoły, więc biegnę z powrotem.

No tak, w jadalni piec coś słabo się pali....
Zacznę szykować śniadanie, bo słyszę, że już Pani wstała.

Kucharka ze mnie nie najlepsza, ale szybko się uczę. Pani też zawsze mi przy gotowaniu pomaga, a to doprawić, a to na talerzu ładnie poukładać. 
Dzisiaj na śniadanie mamy jaja sadzone polane ciemnym masłem, paprykarz cielęcy, który zrobiłam już wczoraj i jak zawsze miska serów i owoców z czarną kawą. Co się tyczy tych jaj, to musiałam się nauczyć, że są to jaja "au bur nua" czy jakoś tak. Wielmożna Pani mówi, że francuskie, ale tak naprawdę to zwykłe sadzone jaja podkrakowskie, polane sosem, który sama muszę zrobić, więc nie wiem co w tym daniu jest z Francyji.  
Trzy łyżki octu winnego, wlewam na  patelnię i gotuje z korzeniami.  A tutaj mam patelnię malutką, do niej łyżka świeżego masła i czekam  aż na ciemno-brązowy kolor się zmieni, o już jest, więc wlewam teraz tutaj ten ocet, ale tak by korzenie nie wpadły i gotowe. Pani mówi, że do tego jeszcze dobrze siekaną pietruszkę dodać, ale ja nie mam, nie znalazłam wczoraj. No i teraz to wszystko na jaja i gotowe. Ponoć smacznie mi to wychodzi.



Pani obudziła sama Pana i Panicza. Dobrze, to ja nie muszę. Ja stół przyszykuję. Pani i tak poprzekłada talerzyki i przybory po swojemu, więc nie będę tu jakoś ładnie układać, a i czasu nie ma.

Teraz póki Państwo śniadaniują muszę wszystkie sypialnie posprzątać. Ale najpierw tak, żeby Pani zauważyła ręce umyję i fartuch na czysty zmienię. Ręce to ja myję zawsze, ale Pani nie zawsze to widzi i krzyczy, że w sypialnię mam wchodzić z czystymi rękami i że na pewno mam brudne ... A tam, szkoda myśli na to. Nie rozumiem czemu nie każe mi myć rąk po tym jak ich miednice spod łóżka opróżniam?

 No cóż, okna już w sypialniach pootwierałam, pościel przewietrzyć rozłożyłam. Teraz z miednic to wszystko wylać i czystej wody przynieść.

 Dziś jest dzień przewracania materacy, co drugi dzień Pani to robić kazała, więc, część środkowa materacu dziś idzie pod nogi, a inne po kolei. Zawsze mnie to zastanawia - po co oni tyle poduszek mają, a i jeszcze spodki, pierzyny, kołdry, pierzynki, prześcieradła. Wszystko muszę wstrząsnąć. Teraz prześcieradła popodwijam, a rogi kołder w podpinki, poduszki do góry i pierzynkę w nogi, na to kołdry i przykrycie. Raz dwa i równo pościelone. Już mi gładko wychodzi - bez fałdek i coraz to szybciej. Kurzy się tu straszliwie z pościeli, więc najpierw pod łóżkiem wilgotną szmatą muszę przetrzeć, a potem  pozamiatać.

 Nie wiem, która to już godzina, pewnie już czas do miasta lecieć po sprawunki.
A zjadłabym coś wreszcie, czuję, że w brzuchu mi burczy. Pani już woła, pewnie listę zakupów będziemy spisywać, a i Panicz coś chce, mam nadzieję, że nie powyrywał znowu guzików na koszuli, bo teraz to na pewno nie mam czasu na ich przyszycie. Co innego szycie u siebie, a co innego szycie u Panicza Tadeusza w pokoju. Niech mi teraz tym głowy nie zawraca.


Uwagi na ilustracjach zebrane z doświadczeń życia w stosunku do służby domowej autorstwa
L. Kotarbińskiej.
Całość na podstawie poradnika Elżbiety Bederskiej "Dobra służąca, czyli co powinnam wiedzieć o służbie i na służbie?"

C. D. wkrótce!

To był dzień - czwartek 21 grudnia 1933 roku - dużo zdjęć!!!

$
0
0
O służącą zostawioną na początku stulecia proszę się nie martwić, daje sobie radę i wróci tuż po Nowym Roku.



Dziś najkrótszy dzień w roku, w Krakowie nawet padał śnieg! Szczerze! Nie kłamię! Wiem, że już go nie widać, cóż, ale był, jak na pierwszy dzień astronomicznej zimy przystało.

W 1933 roku, 21 grudnia był dzień jak co dzień, śnieżnie, lekko mrożnie, trwała przedświąteczna gorączka zakupowa i przedświąteczne zabawy i kradzieże :).  Na Rynku trwa sprzedaż świąteczna, teraz zwana jarmarkiem.

Na podstawie IKCa (Ilustrowanego Kuriera Codziennego), pisownia oryginalna.
UWAGA - wartość jednego złotego z dnia 20.12.1933 to teraz około 29 złotych (licząc na podstawie ówczesnej wartości dolara, inflacji dolara do 2017 i dzisiejszego kursu).

KOSZTOWNY SEN NA PLANTACH. Józef Jeziarek zam. przy ul. Jerozolimskiej 261, będąc
wielce utrudzony wypiciem dużej ilości alkoholu, zasnął na plantach na ławce. Z tej drzemki skorzystał jakiś przygodny sprawca i skradł Jeziarkowi palto, czapkę i rękawiczki, ogólnej wartości 66 zł.

UJĘCI NA KRADZIEŻY. Z wozu na placu Kleparskim skradł Mieczysław Bacaj lat 28 włóczęga, 10 kilogramowy worek pszenicy na szkodę Wawrzyńca Pomierskiego z Białego Prądnika. Złodiieja ujęto, a pszenice zwrócono poszkodowanemu.
Stanisław Grecki, lat 20, na szkodę Izaaka Lewiga usiłował skraść paczkę drożdży, wartości 25 zł. Został jednak na kradzieży ujęty i powędrował pod "Telegraf".
Los dwu poprzednich podzielili Jakób Gelłe, lat 18 i Lewi Izrael lat 20. obaj włóczędzy, którzy zostali ujęci za kradzież trykotów z gablotki wystawowej Markusa Wassersteinera przy ul. Bożego Ciała.

KOPNIĘTY PRZEZ KONIA. Na targowicy miejskie został kopnięty przez konia Mendel Kraus,
handlarz koni. Pogotowie ratunkowe zawezwane na miejsce wypadku odwiozło handlarza do szpitala św. Łazarza.


ODZYSKANE SKRADZIONE APARATY. Organa P. P. przytrzymały poszukiwanego od 1932 r. sprawcę kradzieży aparatów mierniczych na szkodę firmy Rodakowski, którym okazał się Kazimierz Gałda, lat 27, technik, zam. w Bronowicach Wielkich 271. Aparaty po dwóch latach wróciły do właściciela, sprawca zaś powędrował do aresztu.

TEATR DOMU KOŁNIERZA NA OKRES ŚWIĄTECZNY przygotowuje widowisko sceniczne o charakterze ludowym pod tytułem „Bóg się rodzi".  Oryginalne te jasełka oparte są głównie na tekstach M. Konopnickiej. Ilustracja muzyczna P. Maszyńskiego, wzorowana na motywach regjonalnych.
Jasełka wypełnią popołudnia niedzieli i poniedziałku, wieczory zaś przeznaczone są na ulubione przez stałych bywalców i przyjaciół teatru regionalne, pełne humoru utwory B. Turskiego „Krowoderskie zuchy“ i „Wojna z babami".


"BAL MASKOWY", opera G. Verdi‘ego dana będzie w poniedziałek 25 bm. na przedstawieniu po
południowem, z gościnnym występem primadonny opery warszawskiej, Ireny Cywińskiej.

LONDYN. 20 grudnia (B). Według doniesienia sprawozdawcy „Daily Mail“ z Kalinpang w północnej Bengalji, Dalaj Lama został otruty. Korespondent zaznacza, że wiadomość tę otrzymał z wiarygodnego źródła w Lhassa. Dyplomatyczny współpracownik „Daily Heralda" zauważa w związku z wiadomością o zgonie Dalaj Lamy. że obecnie nastąpi między Rosją, Chinami i Anglją rywalizacja o wyszukanie dla Tybetu takiego regenta, który by szedł na rękę ich żądaniom.


KINA (ZOBACZCIE ILE ICH BYŁO!!!)
Co grają w kinach krakowskich?
Adria: „Emma" (Marie Dressler).
Apollo: „Miss Flora“ (Anny Ondra).
Atlantic: „Sabra“ (film polski).
Dom Żołnierza: „Gehenna kobiety" w roli głównej Sylwia Sidney.
Promień: "Ben Hur“ (Roman Novarro).
Slońce: „Wygnańcy (A. Brodzisz, M. Varkonyj)
Sztuka: „Sherlock Holmes" (Clive Brook) 
Świt "Pomocnik marynarki"  (Edwards - Neagle)
Uciecha: "Król Pechowców (Curt Bois) i "Świat słucha"
Wanda: "Buster nawarzył piwa“ (Buster Keaton).

Problemy Urzędu Skarbowego pod koniec roku i szybka reorganizacja :)
ZE WZGLĘDU NA MASOWY NAPŁYW PŁATNIKÓW PODATKU od lokali w terminach płatności kwartalnych zaliczek i wypływającą stąd niemożność szybkiego załatwienia stron przez Urząd Skarbowy Nr. 2, zawiadamia się płatników, że kasa przyjmować będzie wpłaty na ten podatek od podatników z Dz. VIII w poniedziałki, środy i piątki, a z Dz. II, VI, VII, XIX i XX we wtorki, czwartki i soboty. Zarządzenie to nie zmienia ani terminów ustawowych płatności podatku od lokali, ani terminów. płatności udzielonych rat.


„GROŹNE" termometry.
Od 1 stycznia wolno będzie — jak wiadomo — sprzedawać tylko termometry z jedną skalą — Celsjusza. Termometry z podwójną skalą są już w handlu wzbronione. Okazało się jednak, że pokup na termometry był w bież. roku tak słaby, że  w sklepach pozostało wiele termometrów z podwójną skalą, które musieliby kupcy rzucić do śmieci tub przerobić, ponosząc dotkliwe straty. Toteż interesowani zwrócili się obecnie z memorjałem do władz, prosząc o pozwolenie na sprzedawanie termometrów dwuskalowych jeszcze w ciągu przyszłego roku. Aczkolwiek jest rzeczą słuszną wprowadzenie jednej obowiązującej miary temperatury, w danym wypadku Celsjusza, to jednak, rodzi się pytanie, co to komu szkodzi, że ktoś chce wiedzieć i widzieć, ilu stopniom Reamura, czy Farenheita, czy wreszcie obu tym miarom, odpowiada dana ilość stopni Celcjusza. Mamy tyle
innych kłopotów — czy potrzebne nam jeszcze termometrowe?

Ogłoszenia różne:
KTÓRY z Panów kulturalnych, na dobrem stanowisku, do lat 86, pragnie poznać młodą, urodziwą, dobrego domu, niezależna szatynkę. Panowie z Krakowa. Katowic, okolicy mają pierwszeństwo.
Poważne zgłoszenia tylko z fotografjami, które zostaną bezwarunkowo zwrócone, proszę skierować do I. K. C.. Kraków, Wielopole 1. „Niepospolita".

KTÓRA Pani gospodarna pożyczy 3.000 zł młodemu kupcowi na dokończenie procesu. Wygrana pewna 35.000 zł. Ożenek natychmiast. Przyjazd do Poznania konieczny Zgłoszenia:
 I. K. C.. Kraków, Wielopole 1. "Marcin 48"


NAJTANIEJ przyjmuje zamówienia na święta na ciasta świąteczne Pracownia wyrobów cukierniczych. Kraków, Karmelicka 14 w PODWÓRZU. Wyroby wyłącznie na maśle.

RĘKAWICZKI są najpraktyczniejszym podarunkiem gwiazdkowym. Piękne rękawiczki zimowe  poleca Wytwórnia F. Lubański, Kraków, św. Anny 2.

W NIEZNANE! Najwięcej emocji czytelnikowi dostarcza Bibljoteka Adolfa Gumplowicza. Kraków, BRACKA 9. FRONT. — 45.000 tomów.  Dla PT. Urzędników ulgi.

BONJURKI, szlafroki męskie, pyjamy damskie i męskie, ubrania narciarskie — kupisz najtaniej wprost w Wytwórni, Kraków. Koletek 1/ róg Agnieszki.

DOSKONAŁA okazja!  FORTEPIAN PETROF krótki, czarny sprzeda HELENA SMOLARSKA
Kraków, Szewska 9.

TOREBKI damskie kozłowe od 3.90, portfele męskie od 2.50, manikiery od 9.50 kasetki t perfumami od 1.90, wody kołońskie krajowe i zagraniczne. Wetstein. Kraków. Szewska 18.

HOTEL Polonia, Kraków, Basztowa 25, poszukuje portjera Polaka, w wieku do lat 40, władającego poprawnie niemieckim i francuskim. — Zgłoszenia tylko osobiste.

ONDULATORKA - manikurzystka znajdzie natychmiast stałą posadę - Leibowicz, Kraków, Rakowicka 19.

BUFETOWIEC młody, zdolny, potrzebny zaraz. Bar Baszta, Basztowa 5, Kraków. 

ZNAKOMITY kucharz szuka posady zaraz lub później, zna leguminy. - Zgłoszenia: I. K. C..Kraków. Wielopole 1, "60 złotych pensja".

POKOJOWA 23-letnia, przystojna, zdolna, pracowita obrotna, bardzo uczciwa, umiejąca gotować,
przyrządzać leguminy, podawać do stołu, posiadająca chlubne świadectwa, kaucję, szuka posady bez
prania, od 15 stycznia, lub później, tylko w lepszym domu pensjonacie lub hotelu. Łaskawe zgłoszenia: I. K. C., Kraków. Wielopole 1 „Uczciwa praca“.

GWIAZDKOWA sprzedaż OBRAZÓW znanych Malarzy polskich w „Salonie Sztuki" Wojciechowskiego, Kraków, Jana 3. Wybór ogromny — ceny niskie.

FUTRO z afrykańskich breitschwańców. nowe - okazyjnie sprzedam. Kraków, Miodowa 5/4. 

JABŁKA na święta wykwintne gatunki, RYDZE kiszone wyborowe hurtownie kg 1.30, MIÓD jasny podkrakowski, najlepszy z najlepszych — 5 kg puszka 18— zł., poleca „Pomona". Kraków, plac
Szczepański 8.

PANI pragnie wymiany myśli z dalekim geograficznie człowiekiem, może być smutny. Zgłoszenia: I. K. C., Kraków. Wielopole 1, „Lady Caprice“.

GRAFOLOGINI Winiarska jest w Krakowie, Kościuszki 70.

O KAŻDEJ OSOBIE w Polsce i za granicą poufnych informacji udziela istniejące od 1887 roku Biuro Informacyjno Wywiadowcze H. Weiss Kraków, Smoleńsk 16, — Telefon 124-53.

AMAZONKA GUM! ... - Niewyczuwalne! Próba 6 sztuk za darmo. Koszty przesyłki 1 opakowania
zł. 1.85 wpłacać na konto P. K. O. 580. — Fabryka Wyrobów Gumowych „EMGE". Warszawa, Kopernika 16. 

A na koniec zapraszam na odwiedzenie handlu świątecznego na Rynku Głównym. Grzybki suszone już macie?

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl
Księgarnia Geberthnera i Wolffa propaguje czytanie

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl
Sprzedawca petard

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl
Jak ówczesnym kobietom nogi nie marzły?

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl


audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl

audiovis.nac.gov.pl
Panowie wypatrują gwiazdki w 2017 roku :)


Jeden dzień z życia krakowskiej służącej - część 2

$
0
0
Jeden dzień z życia Marysi, krakowskiej służącej tuż po Wielkiej Wojnie - część 2.
Część pierwsza znajduje się TUTAJ.

Występują:
Służąca - Marysia, 19 lat, z Wielkiej Wsi i jej myśli,
Gospodyni - Wielmożna Pani,
Gospodarz - Wielmożny Pan,
Dzieci gospodarza - Isia 7 lat, Nusia 9 lat, Panicz - Tadeusz 20 lat.

Myśli Marysi: 
Czego nie masz w głowie, to masz w nogach.

Dokładnie mówiąc, czego Pani Wielmożna nie ma w głowie, to ja w nogach będę mieć. Tak, jest to najlepsze określenie na moje codzienne bieganie po mieście.
Pani zawsze daje mi listę zakupów i mam kupować tylko to, co na tej liście się znajduje, nawet kiedy ja wiem, że w domu już mąki nie ma, a i ocet na wykończeniu. Tak jak dziś.





Lecz zacznę od początku.
Najpierw sprawdziłam, czy dobrze pali się w piecach. Przebrałam się naprędce, trzewiki wyczyściłam, włosy wygładziłam, chciałam chustkę pospinać ładnie, listę zakupów przejrzeć, ale Pani krzyczeć zaczęła, że się przesadnie stroję, że długo już to trwa, że te zakupy już spisała wieki temu, że najlepsze rzeczy wykupią, że obiad nie zdążę przyszykować, że chyba diabli mnie wzięli i inne potwory, że skromności we mnie mało i że przyprawiam ją o migrenę, której już od kilku lat nie miała i inne choroby, takie jak kule nerwowe ...i tutaj nie pamiętam, bo przestałam słuchać. Cała jej wypowiedź trwała dobre kilkanaście minut. W tym czasie już dawno bym na placu Szczepańskim była, ale wyjść nie mogłam, gdyż Pani koszyk trzymała i wymachiwała nim to na prawo, to na lewo, pomstując na mój brak szacunku do niej i innych domowników. 
W tym czasie Panicz przechodząc obok mnie szepnął, że ukarze mnie za to odpowiednio i chyba wtedy to właśnie słuchać Gospodyni przestałam.
mhf.krakow.pl
W końcu udało mi się złapać koszyk i wyleciałam z domu jak z procy.
Po drodze na plac Szczepański znowu zobaczyłam po drugiej stronie ulicy Hankę, która wraz ze swoją kucharką z zakupami już wracały. Eh .. niestety musiałam jej gestem pokazać, że czasu na gadanie i plotki nie mam, bom spóźniona i jakoś taki smutek mnie zalał. Kucharka ich, poczciwa kobieta, niemową jest od urodzenia ponoć, ale zawsze jak mnie zobaczy, to tak jakby wiedziała, czego potrzebuję - to jabłko da, to po głowie pogłaska lub po prostu przytuli, ale dziś nie mam na to czasu i możliwe, że przez to mi smutno.


mhf.krakow.pl
Na placu już wiem u kogo mogę co wytargować. Jak się okazuje, z dobrze wyliczonej sumy pieniędzy na zakupy, zawsze, ale to zawsze, muszę coś przynieść z powrotem do Pani, inaczej jestem oskarżana, że tak zwane koszykowe pobieram i ich okradam. Na nic tłumaczenia, że za dobry świeży towar nie mogę zapłacić mniej, niż na to wskazuje cena. Więc popatrywałam, jak to inne służące robią i nauczyłam się dla przykładu wybierać drób z cieńszymi szyjkami nóżkami i kolanami, co oznacza że jest on starszy wiekiem od tych z grubymi kończynami.  Albo zamrożone ryby  - czy świeże są poznaje się po wypukłości oka,  a jeżeli mają oczy więcej wpadłe to dawno zamrożone są. Więc biorę te starsze i cenę targuję odpowiednio niższą. Przekupki zawsze kilka brzydkich słów na temat mojej przemądrzałości rzucą, ale też zawsze kilka drobnych do Pani z powrotem przyniosę.

audiovis.nac.gov.pl


Najłatwiej mi jednak z sąsiadkami z mojej Wielkiej Wsi. Wszystkie kury, warzywa, jajka i mleczne wyroby dadzą mi odrobinę taniej. Najukochańsza jest cioteczka Józia. Od razu  po przyjściu na plac wśród siedzących długimi rzędami przekupkami wypatruję jej  niebieskiej chusty w kratę narzuconej na ramiona. Jest i dziś! Słyszę, jak tłumaczy jakiejś dziewce, że to co ma to już nie na sprzedaż i marsz stąd. To dla mnie towar zostawiła! Moja ukochana ciotuchna! Gdy mnie głaska po policzku opowiadam jej całe wczorajsze zajście z Paniczem i czuję, że wszystkie troski mijają. Opowiada mi, że nieraz słyszy od służących w mieście, że mają podobnie, że najważniejsze to bachora sobie nie zrobić, zioła te co dała ciągle pić, mamie nic nie mówić, a ściskania takiego i tłuczenia przez swoich mężów to i we wsi co druga doświadcza. Co już tu zrobić, taki nasz los. Mówi, że i tak mi dobrze, przecież w cieple sobie żyję, w pokojach ładnych chodzę, że trzewiki porządne swoje własne mam, a nie tak jak większość w Wielkiej Wsi - jedną parę dzieli z kimś z rodziny, no i że Franek, którego moim nazywa, specjalnie dla mnie przekazał spory woreczek suszonych jabłek i że ona mi go już sprzedała, a za pieniądze mogę kupić sobie co tylko chce. Nawet ciastko! A ja niczego tak nie pragnę, jak domowej sztangielki z kminkiem z kawałkiem bryndzy, przecież nie jadłam dziś jeszcze! A pieniądze niech mamie zawiezie, przecież combrowy czwartek zaraz, więc i pączki będzie robić, może tym razem trochę cukrem pudrowym posypie?!

audiovis.nac.gov.pl

Szybko pakuję wszystkie zakupy do koszyka, drób i warzywa do siatki i klęcząc obok Józi w pospiechu zajadam się bułką ze smakiem. Ach, Józia Józia! Dobrze mi tak z tobą gawędzić, ale czas uciekać i to dosłownie nie iść, a biec, bo inaczej znowu kazanie od Wielmożnej Pani będę miała o grzesznym robieniu plotek, do czego według Pani zazwyczaj targi najwięcej nastręczają sposobności.

Gdy wróciłam, Pani najpierw skrzyczała, że długo, że pewnie znowu zapomniałam kupić to i owo. Nie, nie zapomniałam, ale przy wykładaniu okazało się, że nie ma ani fasoli, ani śmietany kwaśnej, nie mówiąc o mące i o tym occie nieszczęsnym. Przecież tego oczywiście na liście nie było, ale to jakby moja wina i mam się nie odzywać i biec w te pędy z powrotem, tylko bez zatrzymywania się przy przekupkach, bo to moje gadulstwo wszystkie te przykrości za sobą pociąga i pewnie nawet nie zliczyłam gadając, czy mi dobrze resztę pieniędzy wydano. 

Biegnę więc z powrotem, byleby tych wrzasków nie słuchać. Tym razem na Mały Rynek, tam dłużej przekupki siedzą, a i trafić na kogoś znajomego tam ciężej, by losu do gadulstwa nie kusić. 

Śmietana tu jednak droższa,  no cóż - co jest to jest. Już miałam biec z powrotem, gdy tuż obok mnie dwie chłopki pijane tak zaczęły się drzeć, że aż kiecki fruwały do góry, a ich tyłki podobne do dyń błyskały nago z krzykiem o całowaniu w tę część konkretną. Co za dzień!


Po powrocie do domu, znowu długo w nim nie zabawiłam, gdyż musiałam biec do szkoły po dziewczynki i wracając z nimi dokupić cynamonu.

Zmarzłam już bardzo, zima nie taka już mroźna, ale mokro, szaro-buro, coś ciągle sypie z nieba. Trzewiki mimo napastowania ich łojem i tak mokną, zwłaszcza, że Isia ciągnąc mnie za rękę wskakiwała w każdą większą ni to zaspę, ni to kałużę, a i ja za nią. 

Póki mnie nie było Pani zaczęła szykować obiad, a ja sprawdziłam, czy pali się w piecach, zastawiałam stół i pilnowałam wszystkiego, co się smażyło, piekło, gotowało i bulgotało w blachach, garnkach i patelniach.
Gotowaliśmy rosół z kluseczkami wątrobianymi i pasztecikami francuskimi, sztukę mięsa w sosie szczawiowym i strudel z jabłkami do kawy.

muzeumplock.eu
Podczas obiadu jak zawsze usługiwałam do stołu. Starałam się podając potrawy być jak najdalej od Panicza, co też wyszło mi na przekór. Niechcący zbyt przechyliłam naczynie z sosem szczawiowym i malutka, acz paskudna kropla, spadła na spodnie Wielmożnego Pana. Całe szczęście w tym nieszczęściu, że uszło to uwadze i jemu, i Wielmożnej Pani. Widziała to tylko Niusia, która zobaczywszy jaką minę zrobiłam, parsknęła tak głośno, że z przerażenia Wielmożny Pan trącił ręką sosjerkę w bok i miał raptem ponad połowę sosu na spodniach. Za to Niusia, ku swojemu wielkiemu szczęściu, została pozbawiona sztuki mięsa w felernym sosie i przegoniona do pokoju. 
Pan poszedł się przebrać, a ja zamiast zjedzenia w tym czasie swojego obiadu, zajęłam się czyszczeniem owych spodni. 

Po podaniu kawy i strudla, zajęłam się sprzątaniem i myciem naczyń. 
Myślicie, że to nic takiego, zajęcie z najprostszych nie wymagających zbytniego zachodu? Nic bardziej mylnego. To jest cała folizofia, czy filozofia jak mawia Isia. Najpierw muszę delikatnie szczoteczką usunąć wszystkie resztki z porcelanowych talerzy do wiaderka i naczynia, a także srebro posortować ustawiając każdy rodzaj z prawej strony wanienek, oddzielnie. Gdy spytałam się Pani dlaczego z prawej, a nie lewej, odpowiedziała mi, że porządna dziewczyna powinna robić tak a nie inaczej, dodając, że cały brud powstaje właśnie z braku prawości, odpowiedniej segrygacji, że najgorsze to te mezaliansy, tak jakbym wiedziała, co to jest. No i takim sposobem Pani gadała o tych naczyniach aż do wieczora. Uchroń mnie Boże, przed słuchaniem tego wykładu folizoficznego czy tam filozoficznego kolejny raz, więc z prawej i już. Sztućce przecieram papierem, potem przygotowuję wanienkę do zmywania z szarym mydłem, miskę do opłukiwania, tacę do ociekania naczyń i drugą, do ich ustawiania. I znowu odpowiednia segrygacja - najpierw szkło, sztuczce, a do mycia porcelany używam bielidła. Myję, płuczę, wycieram każdy rodzaj z osobna. Jedną ręka biorę, drugą czyszczę i tak ciągle z prawa do lewej, z prawa do lewej, z prawa do lewej...

W międzyczasie Państwo z  Paniczem i dziewczynkami zaczęli się zbierać na herbatkę do państwa Borowskich. Ponoć panienka Borowskich, Michalina, jest na wydaniu i nasz Tadeusz uderza w konkury. Biedna panienka Michasia, jeżeli Panicz ze mną takie niegodziwości robi, to co dopiero będzie robił z prawowitą małżonką? 
muzeumplock.eu
 Po wyczyszczeniu sukien, bucików i paltocików i po otrzymaniu wskazówek: do powrotu Państwa mam nie przyjmować gości, mniej chodzić zamyślona, wysprzątać salon i jadalnię, wyczyścić i odpalić wszystkie lampy naftowe, naszykować kolację, zacerować ubrania - w końcu miałam kilka chwil dla siebie. Już miałam siąść i coś zjeść, gdy usłyszałam głośne pukanie w drzwi od strony schodów kuchennych. 

Za nimi, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, stała Hanka ze swoją kucharką! Okazuje się, że podczas nieobecności Państwa Dulskich, ich syn Hankę do pokoju swego zawołał. Ta myślała, że zaraz jej miłość wyznana, a on ją szarpać zaczął, obiecując w zamian chustkę nową. Na co Hanka nie pozwalała, moją osobą odpowiednio nauczona. Bo i owszem, może ją mieć, ale to raczej po ślubie. Wtedy on ją za włosy złapał i do kuchni zaczął ciągnąć. Po drodze krzyczał, że obowiązkiem dziewczyny do wszystkiego jest służyć także jemu do wszystkiego, bo inaczej na bruk ją wyrzuci. Długo to nie trwało, dostał po głowie pogrzebaczem. Kucharka ich niemowa, co nawet imienia jej nie znam i która patrzy się na mnie teraz z czułością, próbowała go odciągać, a gdy zrozumiała, że na nic to, wzięła co miała pod ręką i ... koniec. Mówi Hanka, że leży ich Panicz jak trup, nogami nie rusza i że pomóc mam im, bo mądrzejszej osoby ode mnie nie zna. 

KONIEC lub ciąg dalszy nastąpi :).

Całość na podstawie:
Poradnika Elżbiety Bederskiej "Dobra służąca, czyli co powinnam wiedzieć o służbie i na służbie?", Fragmentów pamiętnika Zofii Stryjeńskiej opublikowanych w "Diabli nadali",
 "Poradnika służby domowej" Lucjana Jagodzińskiego,
Miesięcznika popularnego "Świat płciowy" 1905 r.

Świąteczne zakupy w Krakowie w 1904 roku. Prezenty dla mężczyzn

$
0
0
Nieregularne wpisy na tym blogu są wynikiem tak zwanej "sezonówki" przewodnickiej. Łapię oddech tylko w listopadzie. Dodatkowo, w dobie Instagram'a, Facebook'a i innych portali społecznościowych, się zastanawiam, czy dłuższe wpisy na blogu mają sens i czy ktokolwiek to czyta. Tak! Zwątpienie ogarnęło mnie!!! Aaaa!!! Cóż, człowiek nie wielbłąd, wątpić musi. Szukanie i stukanie w klawiaturę uwielbiam, więc i tak Dawny Kraków będzie istniał. Przede wszystkim dla zaspokojenia moich własnych nie zrealizowanych aspiracji - detektyw od przeszłości -  to byłaby idealna praca dla mnie :).



Przechodząć do tematu wpisu. Przyznam się, że pod koniec roku, zawsze się zmagam z tym, co by tu kupić na święta dla najbliższych i nie wydać fortuny. Przewodnik czy przewodniczka musi potrafić zarządząć finansami, oszczędzać w miesiącach słabo turystycznych itd. Mi się to nigdy nie udaje ...

Na początku XX w. prawdopodobnie musiałabym piec pierniki, haftować inicjały na apaszkach, robić kukiełki ze słomy lub anioły z ciasta solnego (dalej uważam, że to są najlepsze prezenty - od serca! biednego, ale kochającego!). Sklepy owszem były bardzo dobrze zaopatrzone, ale te ceny...

Rok 1904. Trwa wojna rosyjsko-japońska, buduje się kanał panamski, w Bristolu urodził się właśnie Cary Grant.
W Krakowie powstaje "Dom pod Globusem", Dom Towarzystwa Lekarskiego, Elektrownia miejska na wykończeniu. Franciszek Józef łaskawie panuje nam dalej.

Panie domu brną w długich sukniach zamiatając świeży śnieg w kierunku Rynku Głównego. Za nimi drepczą owinięte w kolorowe wełniane chusty służące, przemykają chybcikiem panowie ślizgając się po krakowskim bruku i wszyscy mają w głowie tą samą zagwodzkę - co by tu kupić mężowi, synowi, bratu, ojcu, narzeczonemu, przyjacielowi, koledze na święta?

Zapraszam wraz z nimi na spacer przedświąteczny po sklepach w dawnym Krakowie. Odwiedzimy magazyny, składy, cukiernie, destylarnie i nie tylko. Dzisiaj skupimy się na prezentach świątecznych dla mężczyzn.

Opowiastka na podstawie "Nowości Illustrowanych" z 1904 r. 

Jeżeli już jesteśmy na Rynku, to zacznijmy od firm  znajdujących się tutaj:
Magazyn Nowości  (Rynek Główny l.44  - teraz "Restauracja Staropolska") zacnego "prezesa" Józefa Rudnickiego  - słynie ze swej solidności i przednich towarów w zakresie galanteryjnym i modnej konfekcji męskiej ... Tam więc wielki mamy wybór przedmiotów stosownych na podarunki dla młodych, a nawet starszych, lecz "eleganckich panów"!

Kamizelki z rękawami do polowań, sveatery białe i kolorowe do ślizgawki, saneczek i ski...



"Bocian" tak przedstawiał właściciela - Pana Rudnickiego jako kandydata do Rady Miasta:


Dobrze, polityka polityką - trzeba jednak cos wybrać.

Jeżeli u Rudnickiego ceny za wysokie, możemy podejść  dosłownie parę kroków obok do Magazynu konfekcyi męskiej i towarów galanteryjnych F.A. Grigara, który posiada spory wybór praktycznych i luksusowych przedmiotów dla płci brzydkiej... Może etui na papierosy albo kasetkę japońską? Kalosze też zawsze się przydadzą, tylko nie wiadomo czy dobre na prezent.



Idziemy dalej, podchodzimy do kamienicy Łukinowskiej, liczba 37 (teraz okupowana przez parasole C.K.Browar).

"Olbrzymi Magazyn Reima i Ski, firmy ruchliwej, która stara się o dobór i jakość przednią towarów i dba o wielki ich wybór, cieszy się bardzo wartkim ruchem, gdyż w tym właśnie magazynie można nabyć wszystko to, co codzienne praktyczne ma zastosowanie, a niemniej w znacznej mierze kwalifikuje się jako podarunek świąteczny."

Perfumy, mydła szczotki, zestaw do tenisa domowego: ping-ponga, przyrządy gimnastyczne do wyboru i koloru, a jeżeli w domu mamy malarza, to warto właśnie tutaj u Reima kupić płótno i farby, tak jak robi to w tej chwili Jacek Malczewski.




Gdy od firmy "Reim i Ska" zwrócimy swe kroki na lewo - znajdziemy się w słynnym magazynie, ale nie towarów galanteryjnych, tylko "towarów korzennych i dyetetyczno-wyskokowych" ...
Oczywiście mam na myśli słynnego "Hawełkę" (teraz "Biedronka"), a więc firmę światowej reputacji. Obecnego właściciel - pan Franciszek Macharski.

"Mamy tutaj wielki wybór wszelakich wódek i likierów krajowych, znakomite buliony sporządzane we własnym zakresie, przewyborne własne, polskie miody - i wiele, wiele z tego wszystkiego, co na stole każdego domu dbającego o smak i dobroć towarów spożywczych znajdować się powinno."




O "Hawełce" muszę kiedyś napisać odzielny post! A raczej o postaciach historycznych przewijających się w tym przybytku smaku. Po zakupie flaszeczki araki, udajemy się dalej.







Bazarze wyrobów krajowych - Rynek Główny liczba 20 (teraz "Deutsche Bank")  znajdziemy "słynne makaty polskie, kilimy jak niemniej wyroby rzezane z drzewa i gliniane, o stylach swojskich". Oprócz tego wiklinowe wybory - tacki, kasetki, lampy elektryczne, guńki, peleryny i serdaki w stylu zakopiańskim.


Jeżeli naszym zamiarem jest sprawić prezent droższy - srebrny dla przykładu, to najlepszym miejcem będzie Skład fabryczny M. Jarra w Sukiennicach od strony pomnika Mickiewicza.
"Jakiż wspaniały tam wybór srebrnych i złoconych przedmiotów: owe w stylu zakopiańskim kubki, , solniczki, puszki na papierosy i w stylu tymże serwisy do czarnej kawy. Wszystko to przemawia do nas typem swojskości, wartością artystyczną i co dla niektórych najważniejsze - realną."

desa.pl

desa.pl



Tam tez możemy kupić samowar - nie byle jaki - najlepszy! Tulski!
A jeżeli w domu mamy amatora wybornej herbaty  np. "oryginalnej rosyjskiej", ze słynnego Domu handlowego Perłowa, to koniecznie musimy przejść na drugą stronę Sukiennic, a tam do sklepu "Fortuna", który jest wyłącznym reprezentantem wspomnianej firmy. Są tam do nabycia  przednie rumy i prawdziwy "cognac" francuski".



Do herbaty przydałoby sie coś słodkiego -  Idziemy więć na ulicę Bracką, tam w sklepie fabrycznym A. Nowińskiego (ul. Bracka 5, teraz "Nowa Prowincja") możemy nabyć cukry deserowe i słynne czekoladowe "brylanty" i pralinki, jeżeli wcześniej nie zrobiliśmy tego w  cukierni Rehmana w Sukiennicach (teraz "Noworolski").





Zawracamy i udajemy się na ulicę Florjańską  do  Zakładu artystycznego Zygmunta Wałaszka (ul. Floriańska 39 - teraz salon jubilerski "Aurarius"). "I tu - dla ludzi prawdziwego gustu artystycznego znajduje się wybór oryginalnych obrazków olejnych naszych zdolnych artystów malarzy, które stosunkowo tanio nabyć można. Wreszcie Zakład wspomniany słynie z gustownej oprawy obrazów w ramy o najrozmaitszych stylach."



"Kto zaś życzy sobie tak zwanych "wódek zdrowotnych" odznaczonych na ostatniej Wystawie lekarskiej - niech zaglądnie do destylarni M. Ogieńskiego przy Floryańskiej 32 (teraz perfumeria "Douglas"), znajdzie ich tam zapas obfity i o cenach bardzo przystępnych."


A stąd już idźmy na ul. Sławkowską do "radcy Zdanowicza". Firma "Zdzisław Zdanowicz" (ul. Sławkowska 8 -teraz "Krowarzywa") "jest dostatecznie znana, nie tylko z olbrzymiego wyboru modnej i pierwszorzędnej jakości konfekcyi męskiej, ale i z elegancyi kupieckiej w stosunku do gości. Jest to magazyn, w którym jak to mówią: wszystko "idzie piorunem". Cylindry, kapelusze, klaki, męska bielizna, krawaty, rękawiczki laski itd, a wszystko - jak świadczą handlowe stemple z pierwszorzędnych źródeł pościągane".






Oczywiście w międzyczasie dobrze byłoby zrobić przerwę, coś zjeść, się napić kawy lub piwa, ale to już opowieść na kolejne miesiące, bardziej turystyczne ;).

UWAGA APEL!!! Jeżeli posiadacie w swoich zbiorach stare kalendarzyki kieszonkowe z notowanymi wydatkami - podzielcie się zdjęciami!!!
Przykład rozpracowania cen - https://dawny-krakow.blogspot.com/2016/08/znalezisko-koszty-zycia-codziennego.html
Możecie mnie znależć na FB - https://www.facebook.com/krakowdawny/
Instagram: https://www.instagram.com/dawnykrakow/
Nie ma nic ciekawszego niż ustalanie cen, poziomu życia i nauki o oszczędzaniu lub nie.

Na podstawie:
 Post własny  z 2012 r.
"Nowości Illustrowane" nr 18  z 1904 r.
"Księga adresowa Krakowa z 1907 r."
"Bocian" z 1904 r.
"Djabeł" z 1904 r.
Korzystałam także ze strony www.desa.pl

***
Jeżeli spodobał Ci się ten post i to co robię, to możesz postawić mi kawę :) Będzie mi bardzo miło i na pewno będę miała więcej energii na szperanie po cyfrowych i zwykłych bibliotekach! Dziękuję!
https://www.buymeacoffee.com/dawnykrakow



Rachunek z "Magazynu Starożytności" Abrahama Stieglitza

$
0
0
                                                            



Jak to pięknie brzmi - "magazyny starożytności"!

Taki zwykły niby świstek, rachunek, który ktoś gdzieś przechował i teraz ktoś inny wystawia na sprzedaż.
 
A. Stienglitz, Magazyn starożytności, Kraków, ulica Poselska 13-19, telefon 145-71.
Kraków dnia 16 września 1938 roku.
W. Pan Inż. Shuller Bochnia
Potwierdzam niniejszym odbiór zł. 150 jako a conto zegaru.
26.X.38 zł 50.
Reszta pozostaje.
za 300 zł, spłacone 150 zł.
Z poważaniem
A. Stienglitz



Abraham Stieglitz - antykwariusz krakowski. Prowadził interes, jak widzimy na załączonym rachunku, przy ulicy Poselskiej 19 w swojej własnej kamienicy, a także pod nazwą "Salon Antyków" w miejscu bardziej reprezentacyjnym, czyli na Rynku Głównym, pod numerem nr 24, w tzw Kamienicy pod Kanarkiem.

Najpierw jednak zajmował się handlem wina, a dopiero później antykami. Do wspólnego biznesu zaangażował się także jego syn Józef Stieglitz.
Stieglitzowie pośredniczyli między innymi w zakupie złoconych kurdybanów dla zamku wawelskiego czy do zamku w Moritzburgu.

W warszawskiej i niestety okropnie antysemickiej gazecie "ABC" z 6 grudnia 1936 roku, w rubryce "Pod światło", znalazłam taki o to artykuł. 

"O średniowiecznych obrazach, współczesnym Abrahamie Stieglitzu i innych sprawach"

Zaczęło się bardzo zwyczajnie. Ojcowie Augustianie w Krakowie nie mieli pieniędzy. Wiadoma rzecz — zakon ubogi, dotacje nader skromne, ofiarność ludzka coraz mniejsza, a potrzeby doczesne — wielce dokuczliwe. Rada w radę, postanowiono sprzedać 13 obrazów średniowiecznych z kościoła św. Katarzyny, a mianowicie poliptyk św. Jana Jałmużnika, oraz trzy obrazy gotyckie. Jak dotąd, wszystko w porządku. Obrazy miały przejść na rzecz Muzeum Narodowego w Warszawie, a więc w posiadanie instytucji poważnej i dającej rękojmię należytej oceny zabytków. A i proponowana suma 35.000 zł. tez nie była do pogardzenia. 

Przypadkowy przechodzień 
A liści — na krótko przed połową listopada (cytujemy według Komunikatu „Tow . Miłośników Historii i Zabytków Krakowa") doniósł wydziałowi Tow. Miłośników Hist. i Zabytków" Krakowa pewien przypadkowy przechodzień o wywiezieniu kilkunastu obrazów po zapadnięciu zmierzchu z kościoła św. Katarzyny. Natychmiastowe dochodzenia wykazały, że dotyczy to 11-tu obrazów z cyklu Męki Pańskiej i 2-ch obrazów średniowiecznych. Z poza cyklu, które wywieziono da prywatnego mieszkania Abrahama Stieglitza. Wówczas prezes Towarzystwa zwołał zebranie Wydziału, celem zastanowienia się, jakie stanowisko w tej sprawie należy zająć.

Abraham Stieglitz
Wiadomo, jakie były skutki tego zastanawiania się. Kraków pożarł się się z Warszawą, wynikł skandal, nastąpiły demonstracyjne dymisje, posypały się wzajemne oskarżenia, aż wreszcie, jak wiadoma, obrazy zakupił krakowski magistrat za pośrednictwem antykwariusza p, Abrahama Stieglitza. Sprawa oczywiście, nieprzyjemna, zadrażnienie niepotrzebne, sposoby przeprowadzenia transakcji zgoła niepoważne —- bowiem nader żywo przypominające powieść kryminalno - detektywistyczną (Kraków ma specjalną predylekcję do „detektywów"). "

Oszczędzę Wam dalszych wywodów dziennikarza, który podpisał się "wtaj." czyli zapewne "wtajemniczony". Cieszę, że magistrat krakowski zadbał o nasze lokalne dziedzictwo. Wycenił to dobry znawca sztuki jakim był Abraham Stieglitz, a  zarazem także pomógł finansowo ojcom Augustianom. 
Naigrywanie

Poliptyk namalowany przez krakowskiego malarza Mikołaja Haberschracka, który uważany jest za jedno z cenniejszych dzieł gotyckiegomalarstwa tablicowego w Polsce z 2. połowy XV wieku możecie podziwiać w w pałacu Erazma Ciołka przy ul. Kanoniczej.

O  dalszych losach rodziny Stieglitz w tragicznym okresie okupacji niewiele wiadomo. Abraham Stieglitz podobno przeżył wojnę na Syberii, a po wojnie zamieszkał w Tel-Awiwie.
Jego syn Józef pozostał w Krakowie. Podobno pełnił rolę eksperta przy ocenie zrabowanych przez Johana Pieter Mentena dzieł sztuki. W większości była to własność lwowskich profesorów, którzy zginęli na Wzgórzach Wuleckich. Podobno. 

Znalazłam także ciekawy artykuł (po angielsku) o wystawie kolekcji rodziny Stieglitz w Jerozolimie w latach 80-tych. W kolekcji tej znajduje się sporo judaiki z Krakowa. Połowę tej kolekcji podczas wojny przechował Adolf Szyszko-Bohusz i po wojnie zwrócił na ręce prawowitego właściciela.

Na podstawie artykułu z ABC i artykułu Jana Rogoża w "Dzienniku Polskim" z 23.02.2012.
Rachunek znaleziony na aukcjach Allegro.pl.

Kryminalny czwartek - Zabójstwo w Kamienicy pod Jagnięciem

$
0
0

Jest maj 1920 roku. Trwa epidemia tyfusu plamistego. Najwięcej ofiar jest w Rosji. Polskie wojska zdobywają Kijów. W Krakowie powstają organizacje do "ochrony sklepów i mienia", zarazem trwa walka z paskarstwem, zwłaszcza jeżeli chodzi o nielegalny handel tytoniem, a dziennikarze marudzą na stan zanieczyszczenia miasta. Po trzech dniach ochłodzenia, po tzw. Zimnych Ogrodnikach - św. Pankracy, św. Serwacy i św. Bonifacy nadchodzi Zimna Zośka.
I to właśnie podczas dnia św. Pankracego, na Rynku Głównym, na linii C-D, w Kamienicy pod Jagnięciem - nazwanej tak, gdyż kamienicę tę przejęli Potoccy z baranem w godle, dzieje się tragedia!

Głos oddaje "Gońcowi Krakowskiemu". Pisownia oryginalna!

"Straszny dramat miłosny. Kochanek wyrzuca swą kochankę przez okno.

 Wczoraj o godzinie 6-tej wieczorem tłum ludzi zgromadził się przed pałacem Potockich w Rynku Głównym przy linii C-D. Oto z trzeciego piętra (mansardu) pałacu rzuciła się na bruk młoda kobieta, służąca hr. Potockich i uderzając głową o stojące obok chodnika drzewo, zabiła się na miejscu. Zakrwawione zwłoki nieszczęśliwej przeniesiono do pobliskiej bramy szpitala "Pod Baranami", poczem po skonstatowaniu śmierci przez lekarza, odwieziono ciało do zakładu medycyny sądowej. 

Morderca sam się oskarża 

W pół godziny po tym strasznym wypadku do komisarza policyi pod Telegrafem zgłosił się kamerdyner hr. Potockich, Józef Mazur, lat 47, rodem z Krzeszowic, i zeznał, ze on JEST MORDERCĄ SŁUŻĄCEJ, KTÓRA WYPADŁA Z OKNA I ŻE TO ON JĄ WYRZUCIŁ NA CHODNIK.

Rozalia Patkówna (takie jest nazwisko nieszczęśliwej) służyła od lat kilku za "kawiarkę" hr. Potockiej. Józef Mazur służył od lat 30-tu u hr. Potockich w Krzeszowcach, ożenił się i ma sześcioro dzieci, z tych dorosłą już prawie córkę.

Mazur przed rokiem został przeniesiony z pałacu w Krzeszowicach do pałacu hr. Potockich w Krakowie i tutaj służył jako "kamerdyner", zapoznał się z Rozalią Patkówną. Między obydwojgiem rozgorzała namiętna miłość. Niestety, o miłości tej dowiedziała se służba pałacu, a przedewszystkiem marszałek dworu hrabiny, p. Serafin, który reagując przeciw romansowi żonatego kamerdynera z "panną służącą", przeniósł Mazura z powrotem do pałacu w Krzeszowicach, stawiając warunek, że albo odejdzie natychmiast do pałacu krzeszowickiego, albo utraci służbę.
 Polecenie to usłyszał Mazur wczoraj rano, a na wiadomość, ze będzie musiał opuścić ukochaną wpadł w straszną rozpacz.
Wreszcie wieczorem, chcąc pomówić bez świadków z Patkówną, udał się do jej pokoju służebnego na poddaszu pałacu, gdzie zastał ją gdy wyglądała oknem. Po krótkiej rozmowie, w której zakochani zamienili ze sobą pocałunki i gdy Patkówna poczęła płakać na wspomnienie o rozłące, Mazur (jak sam zeznaje), nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, ogarnięty szalem PORWAŁ NA RĘCE SŁUŻĄCĄ I WYRZUCIŁ JĄ PRZEZ OKNO!

Czyn ten graniczący prawie z szaleństwem, można chyba tłumaczyć histerycznym przeczuleniem nienormalnego mózgu. Mazur robi wrażenie człowieka spokojnego i statecznego, jest jednak niezwykle wzruszony i podniecony. Od czasu do czasu, gdy opowiada o swoim strasznym czynie łzy mu stają w oczach. "Kochaliśmy się bardzo, a ja nie chciałem, aby po moim odjeździe ona pozostała tu sama "- kończy swe zeznania tem niezupełnie logicznym rozumowaniem."



Z dalszych artykułów w prasie wynika, że Mazur został skazany dosłownie na kilka lat, gdyż tłumaczył się później, że mieli skoczyć razem i razem odejść z tego ziemskiego padołu, gdzie ich miłość nie ma szans. Patkówna skoczyła pierwsza, a on nie dał rady...
A mnie ciekawi, czy ktokolwiek w ogóle traktował jego czyn jako zabójstwo z premedytacją. "Histeryczne przeczulenie nienormalnego mózgu" to raczej okrutny przejaw zazdrości, typowy dla przysłowiowego psa ogrodnika.


Zielone Świątki i epidemia

$
0
0


Dziś - Zielone Świątki, święto o długiej tradycji, ostatnio jakoś zapomniane.

Najpierw było świętem ludowym, pełne śpiewów i tańców, gloryfikujące apogeum wiosny według tradycji słowiańskiej. 
Zgodnie z rytuałami starano się wkupić w łaski bóstw związanych z płodnością, a także osłabić demony wodne, które wpływały na nieurodzaj, ale przede wszystkim powodowały liczne utonięcia w sezonie kąpielowym.
Głównie czary więc polegały na pozbyciu się rusałek, nimf wodnych i innych podobnych stworów.
W domostwach praktykowane było też tak zwane "majenie", czyli upiększanie domu zielonymi gałązkami zatkniętymi za obrazy, przy drzwiach czy w kątach pokoi. 
W późniejszym czasie uroczystości te stały się świętem wiosny obchodzonym w okolicach katolickiej Pięćdziesiątnicy i jak zawsze zwyczaje się przemieszały i teraz trudno odróżnić co słowiańskie, a co chrześcijańskie.
Zielone Świątki wiążą się też z kultem ognia, a w Krakowie z huczną zabawą na Bielanach. O tym już pisałam na łamach bloga, zajrzyjcie TUTAJ

Dzisiaj cofamy się znowu o tę samą ulubioną liczbę, czyli  Kraków 100 lat temu.
Artykuł z "Gońca Krakowskiego" maj 1920 roku. Przeczytajcie! Mimo stylistyki językowej, myślę, że wiele z nas utożsami się ówczesnymi majowymi nastrojami. A o samej epidemii piszę pod artykułem.

Zabawa na Bielanach ODWOŁANA Z POWODÓW EPIDEMII!!!
"Zwłaszcza teraz, gdy nadspodziewanie świetny rozkwit wiosny ustroił las bielański w przepych zieleni, tem bardziej odczuwamy nieodwołalny za­kaz władz urządzenia tradycyjnego, a obfitującego w różne niespodzianki zbiegowiska. 

W jednym roku zakazano wędrówki na Biela­ny z powodu cholery, w drugim ze względu na srożącą się hiszpankę, obecnie znowu wlazło nam w drogę przebrzydłe tyfusisko. W ten sposób góra bielańska, będąca tradycyj­nie miejscem uciechy i beztroskiej swawoli, teraz ziejąca pustką i obłożona zakazami, stała się, jak gdyby jakąś ponurą górą śmierci, którą z daleka omijać należy. 
I słusznie. 
Bo w czasach szalejących epidemii i chorób wszystko człowiekowi, chociażby w lasku nad­wiślańskim, łatwo zaszkodzić może. 
Tyfusu nabawisz się w panoramie i na karuzeli, świerzbu na huśtawce, kołowacizny w tańcu na murawie przy dźwiękach mlaskotów, a reumaty­zmu i zapalenia stawów przy spoczynku w krza­czkach. 
Za każdego drzewa, czy zagajnika czai się jakiś obskurny bakcyl, by rzucić się czy to na setnego wojaka, czy też na przedmiejską rusałkę.
Zabawa więc przepadła. 
Ale dla pobożnych pątników pozostaje jeszcze możność wędrówki do pustelni i klasztoru Kamedułów, gdzie na drodze, wiodącej do kościoła, można się nacieszyć wspaniałą galeryą dziadów, odpowiednio spreparowanych dla wzbudzania li­tości. 

W uszach jeszcze ów gwar i zgiełk od­pustowy z przed lat na Bielanach. 
Majaczą we wspomnieniach wspaniałe postacie andrusów i ich ulubienic, kręcących się niezmordowanie w takt "rachciachciachów" i „ojów“. Migotają, jak przez mgłę, bujające huśtawki z 
wiejskiemi nimfami, za któremi wodzili tęsknem spojrzeniem postawni panowie.  Słyszę jeszcze ów magiczny okrzyk: "Lodi poziomkowe, śmietankowe!" i widzę lodziarza, jak szczerbatą drewnianą łyżką dłubie w zardzewiałej blaszanej puszce. Tłum barwny mieszczuchów, ryczące kataryny i orkiestryony, wywoływacze z przed panoram, tysięczne kramy z kolorowemi obrzydliwościami i łakociami. 

Wszystko to kiedyś odżyje, gdy przycichną epi­demie...  Różnych bowiem uciech dostarczają zmysłom 
zabawy krakowskie. "

Tak, tak, nam dziś jest o wiele łatwiej! Mimo deszczu za oknem i pandemii koronowirusa,  to my w ilości 150 osób możemy się przemieszczać od górki do górki aż po Srebrną Górę - tradycyjne miejsce świętowania Zielonych Świątek. :) 

Odnośnie tyfusu plamistego:
Epidemia tyfusu zaczęła się jeszcze podczas I Wojny światowej, potem sytuacja w kraju pogorszyła się po wtargnięciu do Polski wojsk sowieckich. Tylko w styczniu 1920 roku odnotowano w Polsce 100 000 nowych przypadków zachorowań na tyfus i 12 000 zgonów. Z każdym miesiącem było coraz gorzej. Przytaczam artykuł mówiący o spadku liczb zachorowań w maju.





 Ostatecznie z tą chorobą rozprawiono się przy pomocy szczepionki, którą wynalazł w latach 20. XX wieku polski biolog, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Rudolf Stefan Weigl, który to 12 lat po wojnie przebywał w Krakowie!


Có,ż my też czekamy aż to wszystko ożyje... 
Swoją drogą, a może by tak PRZYWRÓCIĆ piękną tradycję Zielonych Świątek na Bielanach?

Kryminalny czwartek - "Zbrodnia i kara" z ulicy Szpitalnej 20 - część 1

$
0
0
"Tajny Detektyw"

Kraków to miasto ciche i spokojne. Czy to teraz, czy wtedy. W 1932 roku "Tajny Detektyw" pisał wprost: "zabójstwa należą w spokojnym Krakowie stosunkowo do rzadkości!" A gdy zdarzały się poruszały umysły wszystkich, zwłaszcza, jeżeli ktoś z zimną krwią i jak sądzono wyłącznie dla pieniędzy, zamordował osobę w podeszłym wieku.

"Zbrodnia i kara" Dostojewskiego przeniesiona z Sankt-Petersburga do Krakowa na ulicę Szpitalną? 

 Zapraszam na kolejną odsłonę kryminalnego czwartku. A za przewodnika posłuży nam ilustrowany tygodnik kryminalno-sądowy, który pod koniec roku 1931 zaczął wydawać koncern prasowy "IKC", wspomniany już powyżej - "Tajny Detektyw".

Numer 32/1932 
(pisownia oryginalna)

"Ulica Szpitalna w Krakowie, charakterystyczna z powodu licznych handlów mebli i księgarń antykwariatów, grupujących się na tej ulicy, została poruszona wiadomością o zamordowaniu samotnej staruszki, zamieszkałej w realności pod liczbie 20 na pierwszem piętrze w oficynie.

 Zajmowała małe, ubogie mieszkanko około 70-letnia staruszka Maria Ryssokowska, wdowa po woźnym muzeum, utrzymując się ze skromnej emerytury i wsparć. W dniu 14-go września po raz ostatni widziała ją dozorczyni domu. Gdy bowiem zamiatała około godziny l0-tej rano podwórze domu, Ryssokowska pośpiesznie zamykała drzwi i okno wiodące z jej mieszkania na podwórze, celem uchronienia się od kurzu. W ciągu całego dnia wietrzyła się pościel staruszki na ganku domu. Gdy nadeszła godzina 10 wieczór, a pościel ta pozostawała nadal na dworze, sąsiedzi zdziwieni tą okolicznością zaczęli dobywać się do mieszkania staruszki. Gdy kucharka nauczycielki, mieszkającej obok, z wejściem z tego samego ganku nie mogła dopukać się do mieszkania Ryssa­kowskiej sprowadziła montera, zatrudnionego w tym samym domu w zakładzie instalacyjnym Bieniarza. 

źródło:audiovis.nac.gov.pl

 Ponieważ drzwi mieszkania Ryssokowskiej w górnej części zaopatrzone są w szyby, przeto monter ów przystawił drabinę do drzwi, aby zajrzeć do wnętrza. - "Staruszka leży rozkrzyżowana na podłodze!" - zawołał z przerażeniem do otaczających go sąsiadów. Obecni razem ze sprowadzonym ze sąsiedniej Kasy Oszczędności woźnym dali natychmiast znać policji o swoim przerażającem odkryciu.

Po wkroczeniu władz okazało się, że staruszka została zamordowana kilku uderzeniami tępem narzędziem w głowę i że leżała w kałuży krwi na podłodze, przywalona poduszką i szmatami. Splądrowane mieszkanie wskazuje na morderstwo w celach rabunkowych, a to tem bardziej, że wedle zapodań członka rodziny zamordowanej, brakuje sumy 1.000 złotych, którą staruszka posiadała. 

Od wczesnego ranka dnia 15-go b. m. rozpoczęła urzędowanie komisja sądowo-lekarska, zaś zwłoki odsta­wiono do Zakładu Medycyny Sądowej.  Sprawca narazie jest nieznany.

Z sąsiadów tylko zamieszkali za ścianą domownicy nauczycielki słyszeli dnia 14 września koło godziny 5-tej popołudniu w mieszkaniu staruszki głos mężczyzny, którym zapewne był nieschwytany narazie morderca Ryssokowskiej. Przybyłe na miejsce władze policyjne celem ustalenia czasu, przyczyny i okoliczności uśmiercenia śp. Ryssokowskiej stwierdziły brak około 20 sztuk dola­rówek, które ś. p. Ryssokowska posiadała i pewnej kwoty w złotych, jaką przed kilku dniami miała podjąć z Kasy Oszczędności. 
 Celem wytropienia morderców puszczono w ruch cały aparat śledczy.

źródło: audiovis.nac.gov.pl

Przez cały dzień czwartkowy gromadziły się przed domem przy ulicy Szpitalnej 20 tłumy ciekawych,
komentujących niezwykły wypadek mordu, doko­nanego na ubogiej staruszce, u której sprawca nie
mógł się spodziewać znaczniejszej gotówki.
Głos ogółu wypowiadał się za tem, iż musiał to być osobnik, dobrze obznajomiony z trybem życia
upatrzonej przez siebie ofiary."

I pomyśleć tylko, że wtedy pranie wiszące cały dzień oznaczało, że stało się coś złego... A sprawa ta aczkolwiek wstrząsająca wydaje się być typowym morderstwem rabunkowym.
Nic bardziej mylnego!
Zapraszam do kolejnej części w kolejny czwartek!

Okładzinki ścienne braci Gottlieb

$
0
0
Pewnie część z Was wie, że oprócz Dawnego Krakowa, na Facebooku dawno temu powstał jeszcze i Dawny Kroke, gdzie skupiam się bardziej na opowieściach o rodzinach żydowskich.
Strona docelowo miała być tylko na FB, ale ... Wyświetleń jest mało, Google nie wyszukuje, a informacja ta może kiedyś komuś się przydać.




Historia o niegdysiejszym przedsiębiorstwie dawnego Kroke.

W swoich poszukiwaniach posiłkuję się wyłącznie tym, co jest dostępne online: najczęściej to są księgi metrykalne, powszechny spis ludności lub księgi adresowe. Zdawało by się, że z tych suchych danych nie da się utkać opowieści. A jednak spróbujmy.

Tym razem będzie o firmie zajmującej się dostawą i składem materiałów budowlanych "S.& D.GOTTLIEB".
Można by rzec, że to nie jest zbyt ciekawy temat, ale nic bardziej mylnego :).

Zwiedzając wnętrza niektórych kamienic krakowskich na pewno nie raz w sieni trafiliście na piękne błyszczące glazurowane płytki naścienne. Szare, błękitne, białe lub zielonkawe, czasami z dodatkowymi elementami ozdobnymi - secesyjnymi zawijasami lub wieńcami. I wśród nich gdzieś, w bardziej widocznym miejscu, na jednej podłużnej białej płytce z czarnym obramowaniem i trójkątami w rogach napis "S. & D. GOTTLIEB KRAKÓW."

SALOMON (Anschel) Gottlieb, urodził się w 1874 r. w Krakowie, jako drugie dziecko w rodzinie Izaaka-Szyje Gottlieba pochodzącego z Wiśnicza i Bruchy z rodziny Gottfried z Klasna (teraz Wieliczka). Starsze rodzeństwo to siostra Hindel (Tchewe), więc z pewnością jego przyjście na świat było wielce oczekiwane. Po trzech latach na świat przychodzi brat DANIEL (Dawid) i Samuel (1880).

W naszej historii najważniejsi to Salomon i Daniel. Siostra Hindel w 1895 roku wychodzi za mąż za Mojżesza Friedmana, a najmłodszy brat Samuel znika nam z kronik. Prawdopodobnie wyjechał z Krakowa.

Łatwo mi uwierzyć w to, że to podczas wesela siostry Hindel, bracia poznają swoje przyszłe żony, kuzynki Mojżesza Friedmana - 16 letnią Gustę Friedman i 14 letnią Doroteę.

Może właśnie dlatego, żeby udowodnić przyszłym teściom, że są w stanie utrzymać ich córki, otwierają "Skład materiałów budowlanych" przy ul . Starowiślnej 15.

W 1900 mieszkają jednak dalej wspólnie z rodziną przy ulicy Berka Joselewicza 16. Ojciec już musiał odejść, gdyż w spisie powszechnym widnieje, że matka - Małka Brucha jest już wdową.
Więc tak, córki Izraela Friedmana zawróciły w głowie młodym Gottliebom i w 1904 roku Salomon pojmuje za żonę Gustę, a dwa lata później Daniel - Doroteę.
Biznes się rozwija, po kilku latach przenoszą swoje przedsiębiorstwo na ul. Dietlowską 93, a fabrykę wyrobu betonu tuż niedaleko na Dietlowską 101. Przy czym w późniejszych księgach widnieje, że pod numerem 101 mieściło się też biuro.

W 1910 roku Salomon dalej mieszka przy Starowiślnej 15, ma już dwójkę synów - Józefa i Władysława, a Daniel zamieszkuje pod adresem Wrzesińska 15, rodzi mu się córka Jadwiga.

To właśnie ten okres jest czasem największego prosperity.
Do tej pory "okładzinki ścienne glazurowane" sprowadzone prawdopodobnie z fabryki w Rakovniku "Rako" możecie znaleźć m.in.:

ul. Paulińska 30
ul. św. Sebastiana?
ul. Dietla 66
ul. Kalwaryjska 36
ul.Legionów Piłsudskiego 17
ul. J. Zamojskiego 27
ul. Kremerowska 10
ul. św. Filipa 11
ul. Koletek 7
ul. Starowiślna 18
ul.Orzeszkowej 5
ul.Wrzesińska 4
ul. Dietla 101 - tam był ich skład/fabryka/biuro

I tak do początku lat 30-tych. Co dalej? Dlaczego nie znajdziemy ich przedsiębiorstwa w późniejszych księgach adresowych? Może kryzys w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 20-tych odbił się i na ich biznesie?

W sierpniu 1941 roku wypełnili formularz podania o nowe kennkarty i możliwość zamieszkania na terenie getta w Podgórzu.
Z formularzy możemy się dowiedzieć, że w trójkę mieszkali wtedy na wsi, pod adresem Pychowice 114. W trójkę, gdyż Daniel, już figuruje jako wdowiec. Obaj "ohne Beschäftigung" - bezrobotni. Gustawa, żona Salomona oznaczona została jako chora. Co z ich dziećmi? Nie wiadomo. Mam cichą nadzieję, że pod zmienionymi nazwiskami przeżyli wojnę.

Z pozdrowieniami dla czytelników, którzy to podrzucili niechcący temat!

Na podstawie zasobów Małopolska Biblioteka Cyfrowa i książki Agnieszki Patridge "Potęga ornamentu".


P.S. Przeglądając "Gońca krakowskiego" z 1920 roku znalazłam taką o to smutną wiadomość!
 

Kryminalny czwartek - "Zbrodnia i kara" z ulicy Szpitalnej 20 - część 2

$
0
0
Czwartek, czyli już prawie weekend, a u nas następna część zbrodni z ulicy Szpitalnej 20 w 1932 roku.
Jeżeli, jeszcze ktoś nie wie o czym mowa, to odsyłam do pierwszej części - KLIK.

DZIŚ - Kto był sprawcą? I dlaczego doszło do zbrodni?


"Tajny Detektyw".
Numer 33/1932 
(pisownia oryginalna)

"Morderstwo popełnione przed kilkunastu dniami w  śródmieściu Krakowa przy ul. Szpitalnej 20 na osobie samotnej emerytki Rysa­kowskiej poruszyło opinję Krakowa, tem bardziej, że zabójstwa należą w spo­kojnym Krakowie stosunkowo do rzadkości. Zrazu dochodzenia prowadziły do ustalenia, że ma się do czynienia z morderstwem rabunkowem. Natychmiastowe poszukiwania i wywiady policji skierowane do najbliższego otoczenia ofiary, usunęły wszelkie wątpliwości, jakoby w tym wypadku sprawcą mogła być osoba obca.
W tych okolicznościach sprawca morderstwa, prak­tykant handlowy Zdzisław Owczary, syn znajomych
zamordowanej, uznał za stosowne zgłosić się na policji i złożyć tamże wyczerpujące wyjaśnienia, obejmujące przyznanie się do czynu. Wedle tłumaczenia się Owczarego, zabójstwo nastąpiło wśród okoliczności następujących: Krytycznego dnia 14-go września Owczary przyszedłszy w odwiedziny do Rysakowskiej spożył z nią skromny podwieczorek, sporządzony z prowiantów zakupionych za pieniądze Rysakow­skiej, a przyniesionych przez Owczarego. 
W czasie rozmowy tych dwóch osób w małem mieszkanku w oficynach na Szpitalnej, któ­rej odgłosy doszły do sąsiadki mieszkającej za ścianą, Owczary czynił wyrzuty Rysakowskiej, że na­mawiała go do kradzieży; ... ponieważ przyłapano go na kradzieżach towarów dla niej, jako napiętnowany tem przestępstwem nie może znaleźć więcej posady. Na tem tle powstała między nimi kłótnia. Rysa­kowska usiłowała uderzyć Owczarego kijem bambusowym i miotłą, zaś Ow­czary broniąc się, porwał ciężarek od zegara, leżącego na stole i kilkakrotnie ugodził nim staruszkę w głowę. Zamknąwszy drzwi od mieszkania, wyszedł na plantv, a klucz porzucił koło kościoła Św. Krzyża. Do jakiejkolwiek kradzieży lub rabunku Owczary nie przyznaje się. W mieszkaniu zabitej rewizja wykryta szereg towarów, skradzionych firmie "Lenert".

Sąd nad Zdzisławem Owczary odbył się 2 maja 1933 roku. Podczas przesłuchania okazało się, że sprawca poznał denatkę jeszcze w dzieciństwie, gdyż jego matka przyjaźniły się i mieszkali po sąsiedzku. Później Owczarowie wyprowadzili się na Półwsie Zwierzynieckie i zamieszkali przy ul. Emaus 41. Często jednak odwiedzali Marię, często odwiedzał ją sam Zdzisław.
Mając lat 14 zaczął pracować, najpierw pełnił praktykę "u Sasowej" na Długiej, potem w sklepie z przyborami artystycznymi "Lenarta" przy Sławkowskiej 6. Cały czas gdy odwiedzał Rysakowską ta namawiała go do kradzieży, mówiąc że otrzymuje on za małą pensję (30 zł miesięcznie), więc mógł z czystym sumieniem brać wszystko ze sklepu i jej przynosić, co też robił. Kilka dni wcześniej przed popełnieniem zbrodni został przyłapany na kradzieży i zwolniony z posady praktykanta handlowego. Rysakowska ciągle wypominała mu brak zaradności i brak posady, co jak już wiemy, skończyło się dla niej tragicznie.
Zdzisław Owczary został skazany na 3 lata.


Na koniec zacytuję fragment przesłuchania:
"Przew. Czy oskarżony nie wiedział, że ją zabił?
Osk.: Nie, myślałem, że zaraz przyjdzie do siebie i zawiadomi o wszystkim policję. Na drugi dzień rano poszedłem na Wawel, żeby oglądać ślub księżniczki Lubomirskiej z bratem króla hiszpańskiego, a kiedy wróciłem do domu pokazała mi matka wezwanie na policję."

Zaczęłam szukać w archiwach zdjęć z tej uroczystości, i wśród gapiów ... przypatrzcie się uważnie! Nie kłamał!

https://audiovis.nac.gov.pl/i/PIC/PIC_1-P-2095-1.jpg


Kryminalny czwartek! Otrucie na Podgórzu!

$
0
0

Pierwsza trasa spacerowa opublikowana. Mamy nadzieję, że korzystacie i zwiedzacie! Przygotowujemy następną w pocie czoła :).

W międzyczasie, jak to w czwartek, publikujemy kolejną mrożąca krew w żyłach historię. Tym razem z Podgórza!

"IKC" czerwiec 1920 - pisownia oryginalna

"Morderstwo ...

 Zbrodnicza ręka usuwa życie ludzkie, kierowana żądzą posiadania mieszkania.


Sprawa, która najlepiej ilustruje stosunki mieszkaniowe w Krakowie, wedle aktów policyjnych przedstawia się następująco: 
W dniu 21 bm. zgłosiła się na inspekcyę  policyi pod "Telegrafem" Rozalia Obędzińska, która doprowadziła niejaką Wiktoryę Skałkę, zamieszkałą przy ul. Kalwaryjskiej 32. Według Obędzińskiej Skałka przyznała się przed nią, że przed kilkoma tygodniami, gdy zamieszkała przy ul. Czarneckiego l. 12 otruła swą lokatorkę, celem zagarnięcia po niej mieszkania. 

Śledztwo policyjne. 
Przesłuchiwana Skałka przyznała się do winy i podała, iż do czynu tego namówiła ją  stróżka domu pod l. 12 przy ul. Czarneckie­go, Katarzyna Sobesta i że otruta przez nią kobieta zmarła w dniu 26 maja i nazy­wała się Tekla Kaczmarska. 

Otruć, czy zabić? 
W dalszym ciągu zeznań przyznała się Skałka, że u Tekli Kaczmarskiej zamieszkała z początkiem maja b. r. i mieszkała u niej przez 4 tygodnie aż do czasu jej śmierci. W tym czasie Kaczmarska powierzyła jej klucze od kufrów i szaf, ponieważ była chora. Pewnego dnia Skałka przywłaszczyła sobie 2 ko­szule i 110  koron. Pieniądze spotrzebowała na sprawunki, koszule zaś użyła dla swej potrzeby. Kaczmarska, gdy zobaczyła u niej koszule, zrobiła jej z tego tytułu wymówki, a nawet oświadczyła jej, by wyniosła się  z mieszkania. W tym właśnie czasie poznała się ze stróż­ką tego domu, niejaką K. Sobestą i jej synem Władysławem. Przed nią też żaliła się Skałka, że Kaczmarska wyrzuca ją z mieszkania i że nie wie, gdzie się wobec tego podzieje się ze swem dzieckiem. Wówczas Sobestowa oświadczyła jej: "Czy nie umie pani sobie na to poradzić, zwłaszcza tej starej"... Na co Skałka odparła: „Cóż jej mogę zrobić? Otruć, czy zabić?“ Na te słowa Sobesto­wa wybuchła śmiechem. 

Szatański pomysł
Ponieważ Sobestowa dała jej do poznania, że najlepiej byłoby ją otruć, gdyż takiej starej kobiety lekarze by nawet nie badali — udała się do apteki w Rynku głównym w Pod­górzu i kupiła pudełko trucizny na myszy. 
Z pudełka tego wyjęła następnie 4 pigułki, rozgniotła je w jednym z szynków i wsypała do szklanki napełnionej miodem do picia. 


Działanie trucizny
Ze sporządzoną przez siebie w ten sposób trucizną udała się do mieszkania i koło godziny 8-mej wieczorem podała ją do wypicia Kaczmarskiej. Kaczmarska wypiła całą szklankę i po chwili usnęła. 

Na drugi dzień rano obudziła się Kaczmar­ska i oświadczyła jej, że ją "czyści". Skałka wyszła na podwórze i wtajemniczyła stróżkę w zbrodniczą akcyę, poczem poprosiła ją, aby udała się po lekarza, ponieważ obawiała się, „żeby się coś Kaczmarskiej nie stało"; zaczęła bowiem żałować swojego czynu — trawiona wyrzutami sumienia. Za wszelką ce­nę chciała ją teraz ratować. Stróżka jednak odradziła jej, gdyż lekarz mógłby zbrod­nię odkryć. 

Śmierć Kaczmarskiej
Tymczasem Kaczmarska w ogromnych bólach pod działaniem trucizny walczyła ze śmiercią, która też wreszcie po kilku godzinach położyła kres jej życiu. 

Jak wykryto zbrodnię? 
Możeby śmierć Kaczmarskiej przeszła bez śladu, gdyby nie przypadek. W dzień krytyczny bowiem zjawiła się u Kaczmarskiej jej znajoma Zofia Kłobuch, przed którą Kaczmar­ska skarżyła się, że miała wymioty i bóle żołądkowe, przyczem oświadczyła, że jej sublokatorka (Skałka) „dała się jej czegoś napić". 
Na zapylanie Kłobuchówny co to było — odpowiedziała Kaczmarska, że był to miód, który owa sublokatorka dała jej celem prze­proszenia za wyrządzoną krzywdę... 
Koło godz. 3 po południu Kłobuch przywołała do chorej Kaczmarskiej Dr. Piska, przed którym Kaczmarska żaliła się, że po spożyciu owego miodu zrobiło się jej słabo... Na pytanie zaś lekarza: „Czy pani myśli, że to była trucizna" odpowiedziała K. twierdząco. 
Tego samego dnia w nocy z 25 na 26 b.m,o godz. 4 nad ranem Kaczmarska zmarła, co też dało powód do dochodzeń policyjnych. "

 W kolejnych dniach prasa milczy czy Skała została skazana czy co się działo dalej z mieszkaniem i własnością. Nie pojęte też jest dla nas teraz, że można kogoś otruć i zająć mieszkanie. A może się mylę? I rozwiązywanie spraw lokatorskich i własności w Krakowie dalej jest podobne ? :)


***
Podobało się? Chcesz więcej podobnych historii?
Zostań naszym patronem na Patronite


Historia pewnego sklepu na Stradomiu

$
0
0


Przeglądałam “Nowy Dziennik” w poszukiwaniu jak zawsze czegoś, co jest niezdefiniowane, i na samym początku moją uwagę przyciągnęła reklama: torebka “Knautsch” + garnitur z rękawiczką :) JULJUSZ NACHT, Kraków, Stradom 5. Modelu tej torebki nie udało mi się odnaleźć, więc zaczęłam jak zawsze szukać - co się stało ze sklepem, rodziną itd. Szczerze przyznam, że moje poszukiwania oparte na książkach adresowych i gazetach rzadko kiedy przynoszą rezultat, lecz tym razem było inaczej.
Po pierwsze dowiedziałam się, że właściciel sklepu Juliusz Nacht przeżył zagładę i ponownie otworzył sklep w tym samym miejscu:


Natomiast nie trwało to długo - w listopadzie 1946 r. Juliusz ogłasza likwidację spółki: 


Co się działo wcześniej? Jak przetrwali? Czy sklep został zlikwidowany w 1946 r. po pogromach? Czy nowa władza znacjonalizowała prywatny sklep? Pytania, które mogły pozostać bez odpowiedzi, póki nie trafił w moje ręce artykuł o malarzu Arturze Nachcie-Samborskim, który był synem Juliusza! A witrynę sklepu ojca zdobiła winieta jego autorstwa.

“Po wybuchu wojny cała rodzina Nachta uciekła do Lwowa. Podczas niemieckiej okupacji miasta malarz mieszkał po "stronie aryjskiej", choć - jak wspomina jego siostrzeniec, Roman Wachs - łóżko miał w getcie, w którym przebywali jego najbliżsi. Jeszcze w 1941 roku, przed wkroczeniem Niemców, umarła matka artysty, Salomea (Sara) z Weindlingów, a już w getcie zginęła jego siostra Róża i jej mąż.
W 1942 roku przyjaciele Nachta, pomogli artyście w wyjeździe ze Lwowa. Nacht udał się najpierw do Krakowa, potem do Warszawy. Z pomocą przyjaciół udało mu się wydobyć z lwowskiego getta ojca, brata Marka i siostrę Stefę z dziećmi i mężem. Wszyscy ukrywali się odtąd w Warszawie i poza nią.
29 września 1942 roku w parafii kościoła rzymsko-katolickiego p.w. św. Aleksandra w Warszawie malarz otrzymał akt urodzenia i chrztu na nazwisko Stefan Ignacy Samborski, syn Józefa i Zofii ze Szkudelskich. Pod tym nazwiskiem meldował się pod kolejnymi warszawskimi adresami, miał na nie wystawioną - oprócz kenkarty - także legitymację ZZPAP.
Z Januszem Strzałeckim, jak on - członkiem przedwojennej grupy kapistów, pojechał do Krakowa, by z budynku sklepu z galanterią, prowadzonego przed wojną przez swego ojca przy ul. Stradom 5 wydobyć ukryte, a teraz niezbędne do przeżycia zasoby.
Po powstaniu warszawskim znalazł się w Pruszkowie, potem w Milanówku, gdzie wraz z Cybisami i zaprzyjaźnioną Heleną Berger znalazł schronienie w domu Jana Szczepkowskiego. W lutym 1946 roku malarz zarejestrował się w Centralnym Komitecie Żydów Polskich [karta nr 19168408; dziś w archiwum ŻIH], podając swoje personalia: "Artur Stefan Nacht Samborski". W rubryce "sposób przetrwania" widnieje wpis: "jako aryjczyk", zaś rubrykę "Adres dla korespondencji / nazwisko przybrane" malarz wypełnił, podając "Samborski Stefan, Saska Kępa, Walecznych 7".

Rok 1950 okazał się datą istotną dla losów rodziny Nachtów (i Wachsów). W jej łonie występowały róże stanowiska w stosunku do spraw żydowskich i polskich, determinujące decyzje o wyborze miejsca do życia wobec zachodzących zmian - zaostrzającego się kursu komunistycznej władzy z jednej strony, zaś powstania państwa Izrael z drugiej. Umacniający się w Polsce stalinizm dążył m.in. do zdławienia rozmaitych form odradzającego się w pierwszych powojennych latach, żydowskiego życia społecznego, kulturalnego i religijnego, a do myślenia dawał także stosunek komunistycznych władz do takich wydarzeń, jak pogrom kielecki (1946).

W tym samym roku ojciec artysty, który po wojnie mieszkał w Krakowie, a także jego siostra Stefa (Charlotta) Wachs wraz z dziećmi - Hanką i Romanem, członkiem syjonistycznej organizacji młodzieżowej Ha-Szomer ha-Cair - podjęli decyzję o wyjeździe do Izraela.
Artur i jego brat Marek postanowili pozostać w Polsce. Malarz dwukrotnie odwiedzał rodzinę w Izraelu - w roku 1957 i 1965, na krótko przed śmiercią ojca. Julian Nacht w Bat Yam pod Tel Avivem prowadził sklep podobny, co do asortymentu, do tego w Krakowie, a w jego witrynie wykorzystał tę samą winietę, którą przed wojną do sklepu na Stradomiu zaprojektował Artur.
Rok 1968 znów stał się dla artysty czasem pełnym goryczy, spotkała go kolejna bolesna strata (zmarł Marek Nacht), a także osobiste problemy, w których niepoślednią rolę odegrały wydarzenia Marca 1968.”

http://culture.pl/pl/artykul/zamacanie-dramatu-egzystencji-o-poznych-obrazach-artura-nachta-samborskiego

Tak ucieszyła mnie wiadomość, iż ogłoszenia, z gazet nie są anonimowe, że rodzina Nacht chce opowiedzieć swoją historię, więc zaczęłam szukać dalej.

Sara Nacht


Wróćmy zatem do początków - rodzina Nacht zamieszkała w Krakowie prawdopodobnie na początku XX w. Julian-Juliusz-Joel Nacht urodził się w 1876 r. Przemyślu w rodzinie Rubina Nachta i Siesel Teitelbaum. Pod koniec XIX wieku przebywa do Krakowa i tutaj bierze ślub z Sarą Salomeą z Weindlingów, urodzoną w Krakowie w 1874.
Mają czwórkę dzieci: najstarszy jest Artur - malarz, po roku na świat przychodzi Charlotta (Stefa), później Markus i najmłodsza - Róża.
Juliusz otwiera sklep, najpierw przy ulicy Koletek 8, a później na Stradom 5. Mieszkają też cały czas przy ul. Koletek - najpierw pod numer 4, potem 5. Artur zamieszkał pod numer 3. Co ciekawe w powszechnym spisie ludności z 1910 r. handel Juliusza jest klasyfikowany jako sprzedaż przyborów wojskowych i uniformowych, dopiero później jest to sprzedaż wyrobów galanteryjnych.
BERETY DO BALETU DOSTARCZA!



Kiedy będziecie pić kawę w “Lajkoniku”, przy ul.Stradom 5, zagrajcie w moja ulubioną zabawę - w wehikuł czasu.

Wyobraźcie, że wszystko znika i najpierw pojawia się lada, widzimy pod szkłem rozmaite rękawiczki, chustki, szale z aksamitu.
Za ladą stoi najmłodsza córka Róża i póki nie ma żadnego klienta, przymierza najbardziej szykowny kapelusz i przekłada przez ramię torebkę w formie kuferka firmy “Knautsch”- ostatni krzyk mody. Z zaplecza wychodzi Juliusz i już chce pouczyć córkę, gdy otwierają się drzwi, rozbrzmiewa delikatny dźwięk dzwonka. Wchodzi elegancki młody człowiek, z ciekawością przygląda się jak Rózia w pospiechu ściągą kapelusz i mówiąc ledwo słyszalne “cześć” ucieka na zaplecze, by poprawić włosy.
Tym chłopakiem jest Zygmunt Shmeidler, z którym wkrótce Rosa zamieszka przy Placu Kossaka.

Róża Nacht-Shmeidler

A ja uciekam na ul. Koletek, w poszukiwaniu pięknych posadzek, poręczy, może także drzwi w kamienicach w których mieszkali Nachtowie i które zbudował najbardziej płodny architekt, także Żyd, Beniamin Torbe! 
Zawsze powtarzam wszystkim swoim grupom, że po wojnie środkowo-wschodnia Europa stała się kaleką, brakuje jej 1/4 ludności, brakuje bardzo ciekawej różnorodnej grupy, która dalej by tutaj mieszkała, chodziła do niezliczonej ilości synagog i szkół, handlowała, budowała, uczyła tolerancji...
Może takie wspomnienia, historie rodzinne przywrócą jej sprawność.

Sylwester w latach 30. od Berlina przez Paryż i Rzym do Krakowa

$
0
0

Koniec roku. Nie był to łatwy rok. Branża turytyczna, z którą związane jesteśmy od 8 lat, ucierpiała chyba najmocniej. Był to rok nowych wyzwań i badania swoich możliwości. 

Dawny Kraków w 2020 roku został zespołem :)  i jesteśmy (my - Zuza i Lana) mimo braku optymistycznych informacji na temat możliwości oprowadzania więcej niż 5 osób, dalej bardzo otwarte i elastyczne na zmiany.

A zmiany nadchodzą nieubłaganie, o czym najpierw poinformujemy, oczywiście, nasze Patronki i Patronów.

Cóż, to wszytsko w przyszłości, a póki co dziś jeszcze mamy  2020 rok i mamy Sylwester.

Powędrujemy tym razem do lat 30., dokładnie do 1934 roku, gdyż to z tego roku śledziłyśmy zapiski z notesu wydatków tajemniczego "N." na naszym Instagramowym profilu.

Powędrujemy wlaśnie w Sylwestrową noc przez Berlin, Paryż do Rzymu i wrócimy do Krakowa.

Pierwsza połowa wpisu, to zbiór artykułów z przedwojennego czasopisma "7 groszy". Pisownia oryginalna. 


BERLIN

 Przygotowania do Sylwestra zaczynają się już bezpośrednio po Bożem Narodzeniu.

 Wielkie domy towarowe, których Berlin posiada kilkanaście, jak Wertheim, Tietz, Kadewe itd. usuwają z półek i wystaw zabawki i świecidełka choinkowe, aby na ich miejsce ustawić stosy zabawnych czapek z kolorowego papieru, rozmaitych piszczałek z matowanego drzewa, papierowych koron. Odbiorcami sylwestrowych strojów maskaradowych są w znacznej mierze lokale rozrywkowe, które cieszą się zawsze olbrzymią frekwencją, i każdy gość lokalu obowiązany jest przystroić głowę w papierowe okrycie, które lokal daje każdemu bezpłatnie. Dzięki temu sale lokali rozrywkowych mają wygląd barwny i wesoły. 

Ponieważ jednak Berlińczycy, zwłaszcza starsi, hołdujący dawnym tradycjom. obchodzą chętnie Sylweslra w domu, stroje maskaradowe znajdują bardzo dużą ilość nabywców prywatnych.

 Pozatem każda pani domu uważa za swój obowiązek każdemu gościowi, obok nakrycia na stole, położyć sylwestrowy podarunek. 

Te podarunki również można nabyć gotowe w sktopach. Są to rulony kartonu, zewnątrz owinięte w barwni bibułkę, zawartość ich zaś bywa tajemnicza, nawet dla samej gospodyni, gdyż ruloniki są zapieczętowane. Zanim goście przystępują do spożycia kolacji każdy rozpakowuje swój podarunek. Jego zawartość wywołuje zazwyczaj wielką wesołość: jeśli np. człowiek majętny znajdzie w paczce czekoladowe monety, jest to niezawodna zapowiedź, że w przyszłym roku przybędzie mu jeszcze mjątku, jeśli zaś właściciel jest niezamożnym, oznacza to dobry horoskop dla jego sytuacii finansowej w najbłiższei przyszłości. Z chwila gdy wybije godzina dwunasta, wszyscy winszują sobie Nowego Roku i mimo zimy otwierają szeroko okna rzucając przechodniom i sąsiadom głośne „Prosit Neujahr”.


PARYŻ
 

Sylwester oznacza dla Paryża rozpoczęcie karnawału. Tradycja też nakazuje właścicielom zakładów gastronomicznych, aby swoich stałych klientów uraczyli przy kolacji sylwestrowej na własny koszt. Ponadto i w domach prywatnych na żadnym stole nie braknie wina przy wieczerzy, przyczym wszyscy domownicy, także służba, składają sobie życzenia noworoczne, wychylając na tę intencję kieliszek wina. 

Ponieważ tłuczenie szkła jest nieomylną wróżbą przyszłej pomyślności tadycja nakazuje paniom domu wybaczać swemu „garntłukowi“, jeśli podając do stołu, w wieczór sylwestrowy stłucze kieliszek lub szklankę. 

Z drugiej strony popularny jest zwyczaj tłuczenia szkła  symbolicznie. W paryskich sklepach  galenteryjnych można przed wieczorem sylwestrowym nabyć małe paczuszki cieniutkich płytek metaiowvch, których brzęk przypomina łudząco brzęk tłuczonego szkła. 

Około północy mieszkańcy Paryża udają się na spacer w kierunku centrum miatsa, gdzie zwłaszcza w pobliżu Place de l'Opera studenci wyższych uczelni w zbawnych przebraniach w surdutach, włożonych podszewką do góry, albo w stramodnych sukniach damskich, maszerują grupkami, śpiewając i zaczepiając przechodniów, wywołując tym u wszystkich wesołość i nastrój ogólnej serdecznej zażyłości. Po pólnocy ulica zaczyna rozbrzmiewać głośnymi życzeniami pomyślnego Nowego Roku, przyczym życzenia te zamieniają ludzie nawet najzupełniej sobie obcy. Punktem kulminacyjnym ogólnej wesołości w noc sylwestrową jest rozpoczęcie tańców na ulicy przy rzęsistym świetle latarń śródmieścia. Nietylko młodzi ludzie, studenci biorą udział w tej zabawie, ale nawet poważni ludzie zpośród przechodniów dają się porwać ogólnej wesołości, tak, że tańce przęciągają się do późnej nocy.

RZYM 

Nowy Rok w Rzymie rozpoczyna się tradycyjnem uroczystym wprowadzeniem na tron Księcia Karnawału, który ma wszechwładnie panować w mieście aż do Popielca. Książe Karnawał, urodziwy młody człowiek, przybrany w barwny jedwabny kostium, odbywa zwycięski pochód ulicami miasta w powozie, który ciągną, zabawnie ukostiumowani i zamaskowani młodzi ludzie. 

Pojazd księcia otoczony jest tłumem masek w malowniczych kostiumach pajaców, egzotycznych książąt, bałwanów ze śniegu, kominiarzy, dam quatrocentta i pasterek Waiteau. Za powozem księcia karnawału kroczy, śpiewając i zaczepiając gromadzących się wzdłuż chodników przechodniów, a także przebrana gromada wesołków w kostiumach z wszystkich epok i części świata, tańcząc w takt towarzyszącej pochodowi orkiestry. 

Szyk nakazuje brać udział w pochodzie, a kogo nie stać na efektowny kostium maskaradowy, który jest niejako legitymacją, ten wraz z innymi przechodniami tworzy szpaler, witając księcia salwami „coriandoli" i deszczem "confetti" .

Droga, którą przeszedł pochód, uslana jest grubą warstwą papierowych pocisków karnawałowych. Im weselszy i radośniejszy jest cereremoniał witania Karnawału, tem pomyślniejszy będzie cały nowy rok, dlatego też każdy obywatel Rzymu poczytuje sobie za obowiązek przyczynić się w miarę możności do uświetnienia ceremoniału. W uroczystości biorą również udział dzieci, krocząc w pochodzie w kostiumach maskaradowych. Pod tym względem tradycje tamtejsze mają wielką zaletę, bo udosttępniają ogólną zabawę także najmłodszym, podczas gdy w innych stolicach uroczystości noworoczne obchodzą jedynie dorośli."

A w Krakowie, drodzy Czytelnicy, macie do wyboru:

-  Sylwester w Oficerskim Kasynie GarnizonowEm, który rozpocznie się o 21:30.

- Sylwester w Bagateli, dwa przedstawienia o godzinie 20:30 i 23:30, gdzie wsytąpią artyści scen warszawskich i cały zespół Bagateli złożony z 20 osoób.



- Bajeczną Noc Sylwestrowa w Dancing-Barze "Moulin Rouge" przeplataną rozmaitemi niespodziankami. 

Osoby, które były z nami na ostatniej wycieczce przed obostrzeniami wiedzą, gdzie ten dancing się znajdywał, a Ci którzy nie wiedzą - poczekajcie na Nowy Rok, będziemy informować i o liczne odwiedziny upraszać. Do siego roku!!!!


Kryminalny czwartek: Tajemnicza eksplozja przy ulicy Stachowskiego

$
0
0
Wracamy z dość spokojną historią, ale bardzo związaną z ulicą Kochanowskiego, po której m.in.  oprowadzałyśmy jesienią.
Podczas tej wycieczki wspominałyśmy o rodzinie budowniczych Bujasów, a wypadek jednego z nich, Józefa Bujasa, opisywaliśmy w październiku na naszej stronie na FB. Kilka tygodni temu odezwał się pod tym postem prawnuk Józefa, więc... Nie mogło być inaczej! W poszukiwaniach kolejnych historii od razu trafiłyśmy na tę :). 



Na początku przypominamy, że do 1920 roku ulica Kochanowskiego nazywała się ulicą Stachowskiego. Od 1946 roku przy ul. Kochanowskiego 22 nieprzerwanie działa piekarnia rodziny Pochopień, których wyroby możecie kupić i przy ul. Karmelickiej 21, i ul. Krupniczej 12. Do 1946 też tam istniały piekarnie - Ignacego Kanarka, czy Antoniego Tatka.

Wycinek prasowy pochodzi z dziennika "Nowiny : dziennik niezawisły demokratyczny illustrowany", pisownia oryginalna.

27 marzec 1908 r.
Tajemnicza eksplozja przy ulicy Stachowskiego

 Dzisiaj rano około godz. pół do ósmej rozległ się na ul. Stachowskiego straszliwy huk, tak, że wszyscy przy tej ulicy zamieszkali obywatele byli przekonani, iż na ulicy tej wybuchła bomba.
 Wieść o tym wypadku rozniosła się szybko po mieście i przez parę godzin mówiono, że Krakowie eksplodowała na ul. Stachowskiego bomba. 
Mówiono nawet o ofiarach wybuchu, o ciężkiem pokaleczeniu jakiejś kobiety i t.d. Tymczasem okazało się, że wybuch istotnie był, ale o bombie nie ma nawet mowy. 
Sprawę według zebranych przez nas informacyj przedstawia się następująco:

Piekielny piec

 W domu pod 1. 22 przy ul. Stachowskiego, mieści się w oficynach na parterze kancelarya majstra murarskiego p. Tomasza Bujasa. 
Dzisiaj rano weszła do kancelaryi stróżka, która zazwyczaj rano sprząta w pokoju, aby zapalić w piecu. Stróżka ta, Regina Dróżdż, żona Kaźmierza Drożdża, posprzątała w kancelaryi, zabrała z podłogi porzucone papiery, wymiotła z pieca popiół i włożyła drzewo, oraz papiery na podpałkę. Zapaliła zapałkę, rozpaliła ogień, w tejże chwili jednak, jak opowiada Drożdżowa — z pieca wybuchnęło tak, że ją aż odrzuciło, a równocześnie rozległ się taki huk, że całe okno, mające blisko półtora 2 powierzchni wyleciało, a kawałki szyb wbiły się w rynnę dachu szopy, odległej od okna o 4 metry. 

Wyleciały również szyby ze szklanych drzwi w pokoju, a cały pokój napełnił się sadzą, tak, że ściana koło pieca cała się zrobiła czarną, a papiery, leżące na szafie przy piecu, zaczęły się palić. Skutkiem wybuchu stróżka ma całą twarz i ręce poparzone. 



Bomba czy proch

Eksplozyi towarzyszył olbrzymi huk, tak, że cała ulica została zaalarmowaną. Wtedy to właśnie zaczęto mówić o zamachu dynamitowym i o bombach. Ponieważ jednak wiedziano, że kobieta odniosła poparzenia, zawezwano pogotowie ratunkowe, które natychmiast przybyło, opatrzyło Drożdżową na miejscu i przewiozło ją do szpitala św. Łazarza.

Zeznania Drożdżowej

 Po zbadaniu obrażeń Drożdżowej przekonano się, że odniosła ona tylko poparzenia drugiego stopnia na twarzy i na obu rękach, tak, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo i za 5 dni będzie mogła zdrowa opuścić szpital. Zarządzono więc przesłuchanie jej. 

Drożdżowa opowiada, że jak tylko włożyła do pieca papiery i podpaliła je, natychmiast nastąpiła eksplozya. Zdaniem jej spowodowało wybuch to, że między papierami, służącemi jej za podpałkę, znajdował się także papier, "który, jak się go włoży do wody, nie zmoknie". 
Papier ten, jak się okazało, był zwyczajną kalką, która oczywiście wybuchnąć i to z taką siłą nie mogła. Przedsięwzięto więc badanie na miejscu wypadku, gdzie wkrótce zjawił się radca policji Swolkien w asystencyi pełniącego służbę komisarza. 

Tajemniczy „antinonim"

Przy piecu, w którym nastąpiła eksplozya, znaleziono pudełko, w którem się znajdowała masa do zapuszczania drzewa.
 Okoliczność ta naprowadziła na ślad przypuszczalnej przyczyny wybuchu.

 W kancelaryi p. Bujasa znajdowało się od r. 1906 w kącie koło drzwi pudełko z ową masą, zwaną „antinonim". 
Masa ta podobno jest łatwo zapalna, a w większej ilości może nawet wybuchnąć. Prawdopodobnie więc pudełko to albo sama Drożdżowa, albo ktoś inny, postawił przy piecu, a gdy Drożdżowa dzisiaj rano paliła, może rzuciła zapałkę właśnie do owego pudełka, co spowodowało eksplozyę. Jest to, naturalnie, tylko przypuszczenie. 
Pasty i maści są w ogóle palne, ale zazwyczaj nie wybuchowe. Jest w nich zawsze tłuszcz i węglowodór, więc łatwo się zapalają, wybuchu jednak nie spowodują i to tak silnego wybuchu. 

Co wybuchło?

Ostatecznie więc nie zdołano jeszcze stwierdzić, co właściwie było przyczyną wybuchu. Zachodzi jeszcze jedno przypuszczenie, prawdopodobnie uzasadnione, że w pokoju znajdował się proch, może zawinięty w papier i że Drożdżowa przez nieuwagę rzuciła go w piec. 
Gdy zapaliła, proch naturalnie musiał wybuchnąć. Byłoby to zgodne z twierdzeniem Drożdżowej, że na nią „buchło z pieca". Śledztwo w sprawie tego tajemniczego wybuchu prowadzi policya.
 O godzinie 4 zjechać ma na miejsce wypadku komisya sądowa. " 

I teraz pytanie do Was: Co to za tajemnicza masa do zapuszczania drzewa - ANTINONIM? I czy mogła ona spowodować taki potężny wybuch?

Co do bomby i oczekiwań mieszkańców, że to ktoś specjalnie coś podłożył, to nie ma w tym nic dziwnego. W tym samym czasie w Carskiej Rosji, podążającej do upadku, były jedne zamachy za drugimi, a ówczesna prasa poświęcała im wiele miejsca.

Cóż, w Krakowie cały czas było i jest spokojnie.
I niech tak zostanie.

P.S. Czekamy jak wiele krakowian i krakowianek na zniesienie obostrzeń by zaprosić Was na nasze spacery!


Światło i powietrze. Historia Alfreda Düntucha.

$
0
0

Widząc na elewacji stuletniej kamienicy tabliczkę z nazwiskiem architekta, łatwo o chwilę zadumy. Kiedyś ten budynek był tylko wizją w jego głowie. Minęło sto lat od realizacji, architekt już zapewne nie żyje, a budynek nadal tworzy tkankę miasta, budzi podziw przechodniów i służy kolejnym pokoleniom lokatorów. Kiedy na tabliczce widnieje żydowskie nazwisko, automatycznie nasuwa się myśl: Co się stało z architektem?

 Losy żydowskich architektów Krakowa to temat doskonale odzwierciedlający historię całej żydowskiej społeczności. To losy w większości tragiczne - czasami dokładnie udokumentowane, czasami urywające się w latach 40’ i żaden ślad jest nie do odnalezienia nawet dla najbardziej wprawionego poszukiwacza. Jednak wśród tych zatrważających historii zdarzają się pojedyncze o szczęśliwym zakończeniu, a niekiedy zdarzają się takie happy endy, jakich nie wymyśliliby hollywoodzcy scenarzyści. I taka właśnie jest historia Alfreda Düntucha. 

Źródlo: "Jestem!" 1938, nr 4

W sierpniu 1939 roku Alfred Düntuch spacerował Plantami, podążając ze swojego domu przy ul.Garncarskiej 3 do biura w Rynku Głównym (nr 25), mając świadomość, że opuści Kraków. Miasto, z którego pochodził i które budował.  


ul. Garncarska 3 
 
Rynek Główny 25

Urodził się jako drugie dziecko Maurycego (Mojżesza) Duntucha i Sary, z domu Gertler. Dzieciństwo spędził na ulicy Sarego 3. Jego ojciec parał się różnymi zajęciami. W spisie ludności z roku 1905 figuruje jako przemysłowiec, a już rok później jako właściciel kantoru. Düntuchowie byli rodziną zasymilowanych żydów. Starsza siostra, Janina studiowała filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w 1923, w Synagodze Tempel wzięła ślub z Lieberem Korngoldem. Alfred uczęszczał do IV Gimnazjum Realnego w Krakowie, a następnie rozpoczął studia na Wydziale Architektonicznym Politechniki Lwowskiej. 

W 1926 roku, rok po otrzymaniu dyplomu, będąc jeszcze we Lwowie, zrealizował projekt pawilonu wystawowego firmy Okocim, która pokazywała się na Targach Wschodnich. Wszystkie późniejsze projekty, jakie udało nam się znaleźć, były efektem współpracy w ramach spółki Architekt Alfred Düntuch i Budowniczy Stefan Landsberger i były realizowane, przynajmniej do roku 1939, w Krakowie.




Źródło: Wikimedia Commons

 

 Duet Düntuch/Landsberger specjalizował się w architekturze mieszkaniowej, tworząc projekty w duchu na tyle modernistycznym, na ile pozwalały tradycyjne krakowskie gusta jego klientów. Ich najbardziej znane realizacje to:

 - kamienica przy ul. Krzywej 12 (“Nowoczesny projekt? Tak, tak, świetnie, jak najbardziej! Ale będzie loggia i kasetony?”), 

- kamienica Aleksandrowiczów przy ul. Sereno Fenna 6 (z jednym ze świetnie zachowanych modernistycznych wnętrz)

 - kamienica Krongoldow przy ul. Świętego Marka 33, 

- kamienica przy ul. Retoryka 18,

 - kamienica przy ul. Kalwaryjskiej 6, 

- kamienica Holzerów, ul. Słowackiego 24/Grottgera 1 

 

 
ul. Sereno Fenna 6

               

 Projektów było dużo, dużo więcej - zapraszamy np. na nasz spacer miedzy Nowa Wsią a Piaskiem :) - gdyż Düntuch i Lansdberger stworzyli jedno z bardziej wziętych biur architektonicznych lat 30. Pomimo to, w sierpniu 1939, kiedy kasztany na Plantach zaczynały owocować, a kamienica przy Sereno Fenna 6 była w trakcie budowy, 36. letni Alfred Düntuch szedł do swojego biura, wiedząc, że każdy dzień może być tym ostatnim. 

Sytuacja w kraju i Europie była bardzo napięta. Wysłał już część swojego dorobku do szwajcarskiego banku. Zakupił brylanty. Był w końcu nie tylko wziętym architektem, ale mężem Antoniny i ojcem prawie 4. letniej Olgi, musiał zatem zadbać o rodzinę.

 Po latach, jego córka, Olga tak wspominała to, co wydarzyło się później:

 „Wyjechaliśmy w dniu moich urodzin, 2. września, mając ze sobą tylko ubrania, które mieliśmy na sobie. Do dziś pamiętam zapach bomb! Ojciec, architekt zapłacił za przejazd autobusem wraz z polskimi żołnierzami wycofującymi się ze swojego miasta, które zostało zajęte przez Niemców. Wcześniej wysłał część tego, co posiadał, do banku szwajcarskiego i kupił brylanty. [Ta historia] przypomina powieść. Ojciec wypełnił kurtki kamieniami ponieważ wiedział, że będą naszymi pieniędzmi w podróży. Ucieczka przebiegała przez Turcję, Indie, Iran, Irak i Południową Afrykę, z noclegami w domach ludzi o dobrych duszach. W Południowej Afryce, w mieście Kapsztad, zakonnice przyjęły nas do sierocińca, gdzie mogliśmy zaczekać na statek do Brazylii. Czterdzieści lat później wróciłam tam, aby podziękować, choćby innym osobom.”

Źródło: https://www.revistahabitare.com.br/artigos/olga-krell/,
 tłumaczenie Natalia Jonik-Kluczewska https://guianatalia.com 

Źródło: https://arquivo.arq.br/profissionais/alfred-duntuch

Architekt Alfred Düntuch, 7.08.1940r., dzień przed swoimi 37. urodzinami, otrzymał pozwolenie na pobyt stały na terenie Brazylii. Jego wcześniejsza kariera w Krakowie, a także decyzja o wyjeździe pokazują , że był człowiekiem bardzo zaradnym, przyszłość tworzył własnymi decyzjami, bynajmniej nie zdając się na przeznaczenie. 

Moment, w którym po miesiącach podróży, stanął w końcu na brazylijskiej ziemi w porcie Recife, napawał go zapewne bardziej ekscytacją niż przerażeniem. Trafiwszy do Sao Paulo, nieznający języka architekt dostał pracę w dość prestiżowym, istniejącym do dzisiaj, biurze projektowym Severo Villares. Niemal od razu otrzymał również pierwsze zlecenie do realizacji - projekt hotelu. 1943.

Alfred Duntuch przed zaprojektowanym przez siebie Hotelem Toriba. Źródło: https://vejasp.abril.com.br/blog/sao-paulo-nas-alturas/a-historia-do-toriba-primeiro-hotel-turistico-de-campos-do-jordao/

 Düntuch na pewno nie zamierzał długo pozostawać pracownikiem biura Severo Villares, tym bardziej, że mógł liczyć nie tylko na własną przedsiębiorczość i ambicję, ale także na swojego wspólnika. Tak ! W porcie w Recife wylądował również Stefan Landsberger z żoną! 

Źródło: www.geni.com

 W ten sposób duet Düntuch/Lansberger przeniósł się ze spokojnego krakowskiego Rynku Głównego na ruchliwe ulice Sao Paulo. Co czuli, przyzwyczajeni do polskich, ba - krakowskich! - warunków architekci, zakładając spółkę w jednej z najszybciej rozwijających się metropolii na świecie? Nie wiemy. Ale spółkę nazwali “Luz-Ar” - “Światło-Powietrze”. 

Pierwszych kilka realizacji firmy “Luz-Ar Arquitetura e Construções Ltd.” stanowią budynki mieszkalne, rozmiarami i architekturą nieróżniące się zbytnio od krakowskich kamienic czynszowych.

Teodoro Sampaio z roku 1951. 3 kondygnacje, działka 3 ary. Źródło: https://arquivo.arq.br/profissionais/alfred-duntuch
 

Ale spokojnie! To w latach 60. biuro Luz-Ar zaprojektuje budynek Serra Azul, w którym Alfred Düntuch wykupi dla siebie mieszkanie o powierzchni prawie dwa razy większej (600m2) niż działka pod Teodoro Sampaio ;) 

A w międzyczasie? 

W 1952 r., niejaki Joel Ostrowicz (znajomy?) przyszedł do słonecznego biura Luz-Ar ze zleceniem na projekt budynku mieszkalnego o 16. kondygnacjach. Jakaż to musiała być uczta dla pełnych pasji architektów! Ten pierwszy projekt na miarę metropolii zaowocował budynkiem, który dziś wymieniany jest na brazylijskich blogach i w magazynach dotyczących designu jako jedna z ikon modernizmu w Sao Paulo. To budynek o nazwie Paquita, który przedstawiamy poniżej. Zwróćcie uwagę na ilość szlachetnych tynków i ceramiki, które znajdziemy również wielu krakowskich budynkach proj. Düntuch/Landsberger).






Źródło: https://refugiosurbanos.com.br/casas-predios/edificio-paquita/
 

W słonecznym biurze dużo czasu spędzała również dorastająca Olga Düntuch, którą tata inspirował do podążania tą samą, co on, ścieżką kariery. W Brazylii zawód architekta był postrzegany jako typowo męski. Mimo to Olga zrobiła studia na Uniwersytecie Cornell w USA (tu też była jedyną dziewczyną na roku!) i, wróciwszy do Brazylii, podjęła pracę w Luz-Ar.

Düntuch i Landsberger zatrudniali około 40 osób i zajmowali się tak prestiżowymi zleceniami jak projekt i budowa (!!!) fabryki Mercedesa w Sao Paulo (1957). Jedną z osób, która dla nich pracowała, był przemyski architekt ,Wiktor Reif, który do Sao Paulo przybył już po wojnie. Ocalał z Holocaustu, był więźniem KL Plaszow, któremu udało się trafić na listę Schindlera. 

Olga Düntuch, po mężu Krell pracowała w Luz-Ar do czasu przypadkowego spotkania z dawnym znajomym, który zaproponował jej pracę w czasopiśmie “Claudia”. Stworzyła tam własny tytuł - “Casa de Claudia” (“Dom Claudii”) - i dziś uważana jest za “pierwszą damę brazylijskiego designu”.            Tą, która z dekoratorstwa stworzyła ogromny przemysł. 


Źródła: https://gcn.net.br/noticias/304643/artes/2015/12/morre-a-arquiteta-e-jornalista-olga-krell http://detalhesdoceu.blogspot.com/2015/12/olga-krell-grande-dama-da-decoracao.html


 Alfred Düntuch zmarł w 1967 lub 1968 roku w Szwajcarii, po przetańczeniu całej nocy na eleganckim bankiecie, podczas którego odbierał nagrodę za swoją pracę. Wyjazd do Sao Paulo zapewnił Düntuchowi i jego rodzinie “światło i powietrze”, których w końcu w okupowanym Krakowie by im brakło. Dał ambitnemu architektowi możliwość rozwoju w takiej skali, jakiego Kraków nie zapewniłby nawet dziś. Nie wiemy, jaki był stosunek Alfreda Düntucha do rodzinnego miasta, ale powiedzmy sobie szczerze: Czy wrażliwy człowiek mógł nie tęsknić za spacerami między Garncarską a Rynkiem Głównym? :)

Źródło: https://www.revistahabitare.com.br/artigos/olga-krell/

Powódź w lipcu 1908 roku

$
0
0

 


Ostatnio na naszych profilach społecznościowych zamieściłyśmy trzy zdjęcia jakoby z powodzi z 1903 roku. Niestety wiele na tych zdjęciach nie pasowało, zwłaszcza kamienice, których w 1903 jeszcze nie miało prawa być. Rozpoczęłyśmy śledztwo :), a dzięki naszej wiernej czytelniczce Ewie K. wiemy już na pewno, że te zdjęcia są z powodzi, która miała miejsce w Krakowie 1908 roku.

Najpierw zdjęcia:

Źródło: MuFo

Źródło: MuFo

Źródło: MuFo

Widzimy, że al. Zygmunta Krasińskiego nosiła wtedy nazwę ul.Swobody, a także zauważyć możemy: 
 wały kolei obwodowej,  wał przeciwpowodziowy, rogatkę miejska,  realność prof. Władysława Ekielskiego, - Krakowski Zakład Witraży Stanisława Gabriela Żeleńskiego, Władysława Ekielskiego i Antoniego Tucha, kamienica pod Sową, która została została ukończona dopiero w 1907 roku i która nie dawała spokoju :).

A teraz bardzo literacki artykuł z "Nowości Illustrowanych" z 1 sierpnia 1908 roku.

PISOWNIA ORYGINALNA

Pod znakiem powodzi

 "Przerwały się upusty , niebieskie... I lały się z nich strugi deszczu bez miary i bez końca, dzień za dniem. Więc niszczały plony w polach gnił i na marne szedł majątek rolnika. A spadające masy wody zbierały się w strumieniach górskich i w rzeczkach małych, które skutkiem tego rozlewały się coraz szerzej i przemieniały w ogromne rzeki. 
Cała ta masa wód, potężna siłą, groźna, tocząca się wartkim prądem, zbierała się do koryta Wisły. W miarę trwania ulewy, stan wody na Wiśle podnosił się coraz wyżej i wyżej, a groźba wylewu, groźba tej najstraszniejszej klęski żywiołowej stawała się coraz potężniejszą i coraz prawdopodobniejszą.

 Ludność, zamieszkała w domach, położonych gęsto tuż nad brzegami Wisły, zarówno po wsiach, jak w Krakowie i jego przedmieściach, patrzyła z trwogą i przerażeniem na żółte, spienione fale rzeki, wsłuchiwała się z zapartym oddechem w ponury, złowrogi szum, oczekując lada chwila katastrofy. Ze strony władz poczyniono wobec groźby powodzi wszystko, co w takich wypadkach może niebezpieczeństwa zapobiedz, a przynajmniej grozę klęski umniejszyć. Ostrzeżono więc ludność zawczasu i polecono mieć się na baczności, przygotowano łodzie i pontony do przewożenia ludzi i utrzymania komunikacyi, nagromadzono dalej w zagrożonych miejscach kobylice i deski, celem urządzenia chodników nad powierzchnią wody. Pozyskano też pomoc wojskowości i kilka oddziałów pionierów zostało odkomenderowanych do czuwania nad brzegami wezbranej Wisły. A deszcz lał i lał dalej, więc woda na Wiśle szła coraz wyżej. Dosięgła 2 metrów nad 0, potem półtrzecia, wreszcie 3 metrów. Brakowało już niewiele, aby masa wody wystąpiła z brzegów i rozlała się szeroko po okolicy Krakowa, po Podgórzu — zwłaszcza tam, gdzie te brzegi niskie i nie obwałowane. A że deszcz nie ustawał, więc zdawało się, iż nic już nie uchroni miasta przed nową klęską.



Sytuacya stała się groźną zwłaszcza w ostatnich dniach ubiegłego tygodnia, w piątek i sobotę, gdy nastąpił częściowy wylew Rudawy w górnej części ulicy Wolskiej, tuż pod parkiem Jordana.
 Wylew Rudawy jest zwykle przygrywką do wylewu Wisły. Następuje wówczas, gdy poziom wody na Wiśle podniesie się tak wysoko, iż woda z Rudawy, płynąca znacznie wolniej niż w Wiśle, nie może odpłynąć, gromadzi się w swem korycie, a wreszcie występuje z brzegów. Stało się to w sobotę, skutkiem czego górna część ul. Wolskiej znalazła się pod wodą. 



Komunikacyę utrzymywał wóz straży pożarnej, przewożąc publiczność przez miejsca, zalane wodą Bardzo groźnie przedstawiało się położenie w ulicy Retoryka, gdzie do piwnic i suteren domów, kilka domów stało nawet częściowo w wodzie. 



Nie mniej poważnie zagrożony był plac Groble. U brzegu Wisły czuwał tam oddział pionierów, pod kierunkiem kilku oficerów. Ustawiono tam szereg dużych łodzi i pontonów blachą obitych. Tak samo przy moście podgórskim czuwali pionierzy, bo i tam woda mogła każdej chwili wystąpić z brzegów i zalać niżej położone ulice.




 Na szczęście powódź tym razem ominęła Kraków. Skończyło się na strachu. Od poniedziałku woda na Wiśle poczęła zwolna opadać, pozwalając mieszkańcom okolic nadwiślańskich odetchnąć swobodnie i spokojnie patrzeć w przyszłość."

I takim to sposobem do kolekcji zdjęć z powodzi w 1908 r. dołączyły i te podpisane w Muzeum Fotografii w Krakowie jako z 1903 r.


Kryminalny czwartek: "Samobójstwo pod klasztorem Kamedułów"

$
0
0

Mimo, że czasu przed Świętami coraz mniej, wracamy z naszą stałą rubryką "kryminalny czwartek". Potraktujcie to jako swoisty prezent po choinkę dla miłośników i miłośniczek "true crime". 

Przygotowując do świątecznego spaceru po dawnym Krakowie, zabójstwa, morderstwa, samobójstwa trafiały się częściej, niż bożenarodzeniowe smaki i tradycje. Tak jest niestety zawsze, gdy szukamy informacji w prasie o ciekawych zdarzeniach na Stradomiu, znajdujemy coś ekstra o Piasku i na odwrót.

Tym razem zapraszamy w tereny niezbyt przez nas często odwiedzane, chyba że w ramach wpisów (tutaj i tutaj) o Zielonych Świątkach. 

Zapraszamy na Bielany. Jest grudzień 1905 roku.



Samobójstwo pod klasztorem Kamedułów
"Nowości Illustrowane" 51/1905
(pisownia oryginalna) , 

"W  ubiegłym  tygodniu  rozeszła  się po Krakowie  wieść, wstrząsająca  grozą wieść  o  samobójstwie  starszego  już mężczyzny,  który  odebrał  sobie  życie w  lasku  bielańskim,  opodal  klasztoru 00.  Kamedułów.
Wieczorem  w  ubiegły  wtorek  wybrał  się  Leon  Winiarski,  starszy  już mężczyzna  pod  pozorem,  że  idzie  na polowanie,  poza  Kraków,  do  lasu  bie­lańskiego.  
Zabrał  ze  sobą  dwa  psy, tak,  że  nikomu  na  myśl  nie  przyszło, aby  człowiek  ten,  w  pełni  sił,  wychodzi z domu,  ażeby  już  doń  nie  wrócić. W  nocy, około  godziny  dwunastej  rozległ  się  w lesie  bielańskim strzał, który z  powodu  ciszy, jaka  w lesie bielańskim panuje,   usłyszano  nawet  w  pustelni świątobliwych Kamedułów. Był to strzał samobójczy. Winiarski  strzelił do siebie i  padł  trupem  na  miejscu.  
Wierne  psy usiadły  obok  samobójcy,  a  wreszcie, obwąchawszy  go  i  przekonawszy  się, że  pan  ich  już nie żyje, zaczęły w okropny  sposób  ujadać  i  szczekać,  mącąc ciszę  tego  ustronnego  wzgórza.  
Zdziwieni  zakonnicy,  słysząc  powtarzające się  ciągle  ujadania  psów,  wyszli  do lasu,  zdziwieni,  co  jest  powodem  tych hałasów.  Idąc  za  echem,  doszli  wkrótce na  małą  polankę,  gdzie  zobaczyli  straszny  obraz.  Na  mchu  leśnym,  w kałuży krwi,  leżał  człowiek  z  roztrzaskaną czaszką,  a  obok  niego  dwa  psy,  które w  żaden  sposób  nie  pozwalały  zbliżyć się  do  trupa. (...)
   Jeden z  parobków  klasztornych,  który  widywał  dawniej  śp.  Winiarskiego,  rozpoznał  zwłoki;  na  drugi  dzień  dano  więc znać  rodzinie  zmarłego  o  strasznym wypadku.  Powód  samobójstwa  okryty jest  dotąd  tajemnicą."

"Nowości Illustrowane" piszą, że wieść o tym rozeszła się po całym Krakowie, to ciekawe, gdyż w żadnej innej gazecie krakowskiej z tego i kolejnych dni nie ma ani wzmianki! 
 Są kradzieże, rabunki, próby otrucia się itd, ale o tym co się wydarzyło na Bielanach nie ma ani słowa! (Wnioskujemy, że jeżeli to się zdarzyło "wieczorem w ubiegły wtorek" to albo 5 grudnia, albo 12. Gazeta wyszła 16 grudnia).

Jest to bardzo dziwne, gdyż ówcześni dziennikarze na pewno opisaliby wydarzenia, wykorzystaliby to do pouczania, tak zresztą zrobił i nieznany z imienia dziennikarz "Nowości" :
"Nie  będziemy  roztrząsali  przyczyn, jakie  wpłynęły  na  rozwinięcie się u nastej manii samobójczej. Zaznaczyć jednak musimy,  że  wpływa  na  to w pierwszym rzędzie  brak  wiary,  brak  religii,  stanowiącej  w  burzach  i  przeciwnościach życia  najsilniejsze  oparcie  dla  człowieka,  dalej  brak  wiary  w  swoją  własną  siłę,  w  moc  swego  ducha,  co  musi wywołać tchórzostwo i strach  przed  ży­ciem, oraz chęć uniknięcia walki i raczej poddanie się  sromotne,  aniżeli  walkę."

No cóż ... na początku XX wieku świat nie uznawał depresji i innych zaburzeń psychicznych.

P.S. Zwróćcie uwagę na ilustrację, jest ona autorstwa Adama Setkowicza - autora wielu pocztówek pierwszej połowy XX w. 



Niesłychana zbrodnia na Wesołej

$
0
0

Witam serdecznie, prawie jesiennie i jak zwykle ostatnio na blogu kryminalnie ;) . 

Dziś wędrujemy na Wesołą do roku 1931 by zapoznać się "niebywałym zdarzeniem nienotowanym dotąd w kronikach kryminalistyki polskiej".

Przedstawiam bohaterów dzisiejszej opowieści:

Dr. Tadeusz Keller - docent ginekologii, prof. Jan Glatzel - znakomity chirurg (więcej o nim w Wikipedii), żona Jana Glatzla - Elżbieta z domu Grosser,  służąca prof. Glatzla, woźny banku, Tomasz Sławiński z zawodu kelner (według innych źródeł fryzjer), szesnastoletni bandyta, anonimowy bandyta, oddział policji i Wiktoria Rakisz - właścicielka kamienicy.

Miejsce akcji:

Kamienica przy ul. Zygmunta Augusta nr 5, a dokładnie II piętro, mieszkanie nr 11, a jeszcze dokładniej tuż przy zielonkawo-niebieskim piecu kaflowym. Kamienica ta została zbudowana w 1911 r. przez architekta i budowniczego Szczepana Rakisza jako dom własny.

Scena I - Tu będzie zakład dentystyczny

Pewnego wieczoru do Wiktorii Rakiszowej, właścicielki domu przy ul. Zygmunta Augusta 5, przybyło dwóch elegancko ubranych mężczyzn, którzy wynajęli od niej po dłuższych pertraktacjach mieszkanie, złożone z 3 pokoi na II piętrze pod numerem 11.

Oświadczyli oni, że wkrótce urządzą w tym mieszkaniu zakład dentystyczny.

Scena II - Tajemniczy człowiek u docenta Kellera

Następnego dnia przed południem do mieszkania dr. Tadeusza Kellera przybył jakiś mężczyzna i oświadczył jego żonie, że potrzebuje doktora natychmiast do ciężko chorej kuzynki. Żona doktora odesłała go do kliniki ginekologicznej i tam tajemniczy człowiek  na wszelkie sposoby wybłagał Kellera ażeby ten natychmiast udał się z nim do kuzynki, która mieszka w drugiej przecznicy ul. Lubicz. Doktor Keller zwrócił mu uwagę, że ta ulica nazywa się Zygmunta Augusta i zapewnił, że po godzinie 12 powinien tam się zjawić.

Scena III - Mieszkanie bez mebli i tajna organizacja

Po godzinie 12 dr. Tadeusz Keller rzeczywiście udał się do pacjentki i już na ul. Lubicz spotkał go tajemniczy mężczyzna by odprowadzić pod wskazany adres.  Gdy weszli do mieszkania ów człowiek zaczął lekarza przepraszać za remont, który aktualnie trwa, gdy zaś poszli dalej nagle drzwi drugiego pokoju się otworzyły, Kellera pchnięto w stronę zamaskowanego bandytę, który to skierował w jego stronę rewolwer.  Obok niego również z rewolwerem stał młodzieniec bez maski, który oświadczył:  "Proszę zaniechać oporu, w przeciwnym razie krótko się z panem załatwimy. Jesteśmy tajną organizacją, która postanowiła zdobyć 4000 dolarów (według innych źródeł 1000 dolarów, a jeszcze innych 10 000) od kilku lekarzy krakowskich". Następnie odczytał listę na której figurowały nazwiska: prof. Zubrzyckiego, prof. Szymanowicza, prof. Tempki, prof.  Glatzla, dr. Feliksa i dr. Kramarzyńskiego.

Pod dyktando bandytów dr. Keller napisał do powyższych lekarzy listy, jakoby wzywając ich na konsylium do chorej pacjentki, na których dopisywał „Cave et salve me!" (Strzeż się i ratuj mnie!) Po napisaniu tych listów dr. Keller został związany i rzucony w kąt pokoju obok pieca.

Scena IV - profesor Jan Glatzel i jego wierna żona w pułapce

Około godziny 15 przyjechał na ul. Zygmunta Augusta prof. Glatzel. Bandyci mu otworzyli i wprowadzili do drugiego pokoju, gdzie ku wielkiemu swemu przerażeniu Jan Glatzel zobaczył związanego dr. Kellera. Złoczyńcy pod groźbą zastrzelenia obu kazali prof. Glatzlowi napisać list do żony, aby wystarała się o 4000 dolarów i przyniosła je pod obecny adres ul. Zygmunta Augusta 5/11.

List ten jeden z bandytów dostarczył do Elżbiety Glatzlowej. Doktorowa w tej samej chwili udała się do jednego z banków, do swego krewnego, który wypłacił jej 4000 dolarów i dał jako asystę woźnego tegoż banku. Gdy zaś Glatzlowa przybyła z pieniędzmi do mieszkania na Wesołej została sterroryzowana tak samo i towarzyszący jej woźny. Pieniądze odebrano. Wówczas bandyci oświadczyli, że sprawa jest załatwiona i że za pół godziny ofiary będą wolne. Uczyni to służąca prof. Glatzla, której zaniosą klucz i zlecą jej otworzenie mieszkania. Po chwili zatrzasnęli drzwi i wyszli.

Scena V - prof. Glatzel Supermanem

W tej samej sekundzie dr. Glatzel zdążył się uwolnić, wyskoczył przez okno na balkon i począł wołać o ratunek. Przy pomocy mieszkańców kamienicy rozwalono drzwi. Wszyscy uratowani udali się na I piętro do mieszkania Wiktorii Rakisz, gdzie zatelefonowano na policję i zawiadomiono, że bandyci mogli się udać na ul. św Tomasza 22 do mieszkania prof. Glatzla, lecz to mało prawdopodobne.

Scena VI - W której padają strzały

Policja postanowiła jednak sprawdzić trop i gdy przybyli na ul. Tomasza służąca prof. Glatzla opowiedziała, że faktycznie przed chwilą był jakiś mężczyzna z kluczem od jakiegoś mieszkania i właśnie teraz schodzi schodami od podwórza. Rzeczywiście zauważono jakiegoś osobnika, który widząc policję skoczył z półpiętra, zaczął uciekać, a gdy policja w pościgu poczęła do niego strzelać bandyta wyjął rewolwer i ... strzelił do siebie trzykrotnie, acz nie śmiertelnie. 

Scena VI - prof. Glatzel superbohaterem po raz drugi

Wezwano pogotowie. Przestępca cały czas był przytomny, groził policji i złorzeczył. Przy rannym znaleziono spis lekarzy, przeważnie profesorów uniwersytetu, a także dokumenty na nazwisko Tomasz Sławiński, lat 43, z Brześcia nad Bugiem oraz 4000 dolarów. W szpitalu operację na rannym przeprowadził sam prof. Jan Glatzel, jak zwykle po mistrzowsku!

Dwaj inni bandyci zbiegli.

Z różnych źródeł, dostępnych w internecie wiem, że zielonkawo-niebieski piec kaflowy stoi dalej na swoim miejscu.

P.S. Równowartość 4000$ teraz to około 71 000$, czyli około 339 000 zł. 



Największy zegar słoneczny w Krakowie

$
0
0

 Sabinian - papież, który rządził na początku VII wieku n.e. niecałe dwa lata, zapamiętany zostaje jako ten, który nakazał umieszczanie zegarów słonecznych na każdym kościele ... Tak się pojawia gnomonika - dział astronomii praktycznej i gnomonicy - uczeni lub rzemieślnicy zajmujący się zegarami słonecznymi.

Największy zegar słoneczny w Krakowie znajduję na południowej ścianie kościoła Mariackiego.

W wielu publikacjach pojawia się informacja, że powstał on w 1954 r. i odzwierciedla poprzedni zegar, który mógł powstać w XVII wieku. Jest to prawda, aczkolwiek wszyscy pomijają fakt, że zegar odnowiony został już w 1929 roku. 

Podczas prac restauracyjnych kościoła Mariackiego w 1929 roku stwierdzono, że trzeba wykonać też rekonstrukcję zegara słonecznego z 1681 roku. Jeszcze w XIX wieku zegar był wyraźnie widoczny, ale kolejne prace przy kościele zatarły go całkowicie.


Prace powierzono świeżo upieczonemu doktorowi historii sztuki, a także gnomonikowi Tadeuszowi Konradowi Przypkowskiemu. Miała to być jego pierwsza tak poważna realizacja i chcąc stworzyć dzieło, które przetrwałoby dłużej, Przypkowski zaproponował, że zegar wykona w technice sgraffito. Niestety nie zgodzono się na to, więc Tadeusz zmuszony był wykonać zegar w tradycyjnej technice malarskiej. 

Zegar został nakreślony ponownie, był kolorowy - barwa każdego odcinka znaku zodiaku była inna. Tadeusz także dodał sentencję z Pisma Świętego, która w zupełności nadawała się jak i na kościół, tak i na zegar słoneczny: "Bośmy goście przed tobą i przychodniowie, jako i wszyscy ojcowie naszy. Dni nasze jako cień na ziemi, a nie masz żadnego przedłużenia."

Minęło kilkadziesiąt lat i zegar, przez to, że był wykonany w taki a nie inny sposób uległ zniszczeniu. W 1954 r. Tadeusz Przypkowski wykonał go znowu, ale tym razem już w trwalszej technice sgraffito. Skrócił też cytat o jedno zdanie, teraz zapisane w języku łacińskim: " Dies nostri quasi umbra super terram et nulla est mora" - "Dni nasze jako cień na ziemi, a nie masz żadnego przedłużenia". Wpisał godziny i cytat we wstęgę, a w dolnym prawym rogu umieścił swój podpis. 


Zegar mimo upływu czasu ;) cieszy po dziś dzień.
Gnomon w kształcie krzyża z otworkiem rzuca na tarczę zegara punkt świetlny, dzięki czemu można dokładnie odczytać czas, ale także i to w jakim znaku zodiaku obecnie znajduje się słońce.

Tadeusz Przypkowski do końca życia projektował zegary słoneczne. Jego prace są m.in. na Katedrze Śląskiej w Katowicach, oraz w zamku w Baranowie Sandomierskim. Stworzył ponad 50 projektów.
Muzeum rodziny Przypkowskich znajduje się w Jędrzejowie, a cała historia rodziny zasługuje na osobny wpis. 


Zdjęcia: NAC i archiwum Przypkowskich.

Dyarusz Klemensa a prasa krakowska - część 1. Koniec stycznia w 1923 roku.

$
0
0

Diariusz, lub jak to pisał sam Klemens Bąkowski "Dyariusz" czytamy już od półtora roku w relacjach instagramowych. Najczęściej są to małe fragmenty z jego dziennika, jakieś ciekawostki, lub te wpisy, których nie potrafię rozszyfrować i Wy mi w tym pomagacie. Mam też nieodparte wrażenie, że w momencie gdy zamieszczam nowy wpis Klemensa w relacjach wiele nowych osób nie wie o tym cyklu, ani o tym kim on był. Stąd ten post, a może nawet i kilka postów w najbliższym czasie.
Klemens Bąkowski  (1860- 1938) był przede wszystkim miłośnikiem Krakowa, bardzo dobrze znał historię naszego miasta, zaś swoją kamienicę przy ul. św. Jana 12 przekazał dla Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Był także autorem licznych książek i artykułów z zakresu historii Polski, dziejów Krakowa, sądownictwa. Pisał powiastki, parodie, utworów komediowe i satyrę na krakowskie środowiskoZajmował się także rysowaniem karykatur i malowaniem akwarel.
W momencie w którym zaczynamy tutaj czytać jego wpisy piastuje stanowisko syndyka krakowskiego. Był to wówczas urzędnik od miasta.

Klemens w swoim dzienniku jest bardzo szczery.  Podkreślam często, że marudzi na wszystko i wszystkich i tak niestety było. Początki II Rzeczpospolitej nie były łatwe dla mieszkańców i mieszkanek Krakowa. Ciągła drożyzna, dewaluacja marki, niesamowita inflacja (porównując do obecnej, to naprawdę nie mamy na co narzekać), strajki robotników, drukarzy (u nas trwał od początku października 1922 do końca stycznia 1923!!!), niestabilna polityka jak wewnętrzna i zewnętrzna: walki o Górny Śląsk, dymisja rządu Nowaka, morderstwo Gabriela Narutowicza, napięte stosunki dyplomatycznych z Litwą i... dużo dużo więcej. Działają też zorganizowane grupy przestępcze składające się często z żołnierzy z demobilu (Jake Guzik, późniejszy skarbnik Al Capone pochodził z Krakowa!). W Krakowie codziennie dochodzi do kilku głośnych kradzieży. 
Ma Klemens prawo czuć się źle.
Wpisuje się do diariusza codziennie. czasami wymienia tylko pogodę, czasami kilka zdań na temat bieżącej sytuacji, czasami rozpisuje się na kilka stron. Niektóre wpisy są nudne, niektóre czytałam z wypiekami na twarzy, tak czy siak jest to niesamowity dokument tamtych czasów, który znajdziecie w całości w Jagiellońskiej Bibliotece Cyfrowej.

WPISY KLEMENSA Z KOŃCA STYCZNIA 1923 ROKU:




25 czwartek, T +1, B 752, od nocy deszcz, roztopy. Dziś wyszły wznowione dzienniki po zakończeniu zmowy zecerskiej. "Refoma" także wyszła. 

30 stycznia, wtorek, chwilami śnieg, potem słońce, T -1,5. B 743. Nulla dziś...? Znowu podwyższono ceny pieczywa, mięsa, elektryki i gazu! Mąką pszenna 1900 M. za kilo. 8080 za kilo mięsa.
Zmarli Zygmunt Celichowski bibliotekarz w Kurniku - Michał Sozański malarz we Lwowie. R.i.P.

31 stycznia, pochmurnie. T -2 , B 746, potem śnieg deszcz i odwilż.  Mordercę prezydenta Narutowicza skazano dziś w Warszawie przez rozstrzelanie.
Chwała Bogu. W razie ułaskawienia mielibyśmy przez wiele lat co roku chroniczne zabiegi o amnestyę lub badanie umysłowe. Pokrzyczą endeki tydzień i dwa i będzie spokój oraz przykład odstraszający innych morderców."

___________________________________________________________________________________

PRASA KRAKOWSKA

ILUSTROWANY KURIER CODZIENNY
"Kurierek" wreszcie  powrócił 26 stycznia! Oprócz spraw wagi państwowej i międzynarodowej pisze między innymi o:
- prowokacyjnym zachowaniu  czeskiego klauna z czeskiego cyrku, który gościł na "placu cyrkowym", czyli u wylotu ul. Starowiślnej. Później się okazało, że klaun ów nie jest Czechem, a Polakiem i cały cyrk składa się w większości z Polaków np. żonglerzy bracia Dworscy. Za kontrowersyjne zachowanie musieli przeprosić, ale "antyreklama" spowodowała taki entuzjazm, że występy powtarzano kilka razy dziennie. 


- Heince Reich, zamieszkały przy ul. Kordeckiego 4 zgłasza rabunek na jego własnej osobie. Bandyci dopadli go przy ul. Koletek i zrabowali teczkę w której znajdowało się ponad 10 mln marek! Pieniądze były własnością Blitza właściciela sklepu bławatnego przy ul. Krakowskiej. Później jednak okaże się, że Heince Reich wymyślił rabunek, by... ukryć pieniądze u swojego brata. Z biedy jak powiedział upozorował napad rabunkowy: uderzył się mocno laską w głowę, położył się na śniegu, kilka kroków dalej porzucił teczkę z pieczoną kurą i konfiturami, potem kilka kroków dalej porzucił butlę z mlekiem i zaczął biec ulicą Dietla (wtedy Dietlowską) i krzyczeć że go obrabowano. Pieniądze od brata Heince Reicha zabrano i przekazano Blitzowi. Heince wypuszczono z aresztu.

- kelner z "City" tez potrafi się bić!


- Amerykanie z Krzeszowic "porywają" piekne krakowianki, co jawnie przeszkadza jakiemuś dziennikarzowi  Kurierka

- apel o odbudowę grobów królewskich!

- sensacyjne włamanie do kas ogniotrwałych sklepów znajdujących się przy Rynku Głównym. Zuchwałe na tyle, że chyba wymaga osobnego wpisu! A także kradzież na 30 mln w krakowskim tramwaju!




-kościelny kradnie wota z ołtarza kościoła św. Barbary. Zmusiła go do tego bieda.


-w kinie "Warszawa" przy Stradomskiej grafolog powie całą prawdę! Zwłaszcza matrymonialną.


I tym o to pozytywnym akcentem kończę. 
Do zapisków Klemensa na pewno jeszcze wrócimy!

Lubicz 26 - z cyklu "Wasze adresy"

$
0
0


Kamienica projektu Benjamina Torbe. Zbudowana w 1909 roku. 


RODZINA MATZNER

Powstała w 1909 r. dla Chaima Lobela Matznera - dalej będziemy nazywać go Leopoldem i jego żony Chai Sary - Anny z domu Butterteig.

Leopold (syn Lei i Hirscha) urodził się  30.10.1873 w Oświęcimiu. Na początku XX wieku mieszka już w Krakowie.
Handlował drzewem:




 Życie przedsiębiorcy związane jest z  różnego typu oszustwami...



Na teraźniejsze to będzie około 3000 zł.
(Proszę jednak pamiętać, że wartość nabywcza jest inna - teraz usługi  mamy, o wiele droższe, a rzeczy, zwłaszcza odzież - tańsze).

Leopold z żoną Anną (Chają Sarą) mieli trójkę dzieci:

 - Karol ur. 06.12.1903. Został adwokatem.



Przeżył Zagładę. Podczas wojny przebywał w Palestynie?
Po wojnie zarejestrowany przy ul. Długiej 74  w 23.02.1949 jako adwokat. Miesiąc wcześniej zmienił imię na Karol Macner.     

Laura ur. 07.02.1905. Studiowała filozofię. Jeszcze przed wojną była nauczycielką. Wraz z mężem Abrahamem Jakubem mieszkali przy Bonerowskiej 6. W 1935 roku urodził się jedyny syn Ludwik Piotr.
Ludwik
 infocenters.co.il


W latach 1940-41 ich adres to znowu Lubicz 26, mieszkanie 5. wg Ancestry.

Ludwik Piotr i Laura Rympel przeżyli Zagładę. Abraham Jakub zginął w okolicach Stalowej Woli w 1944 roku.
Świadectwo Ludwika znajduje się w Yad Vashem.
Zostali po wojnie w Polsce. Laura dalej nauczała i angażowała się w różne prace społeczne.

Dziennik Urzędowy Rady Narodowej w M. Krakowie. 1961, nr 28 (30 grudnia)


Wnukiem Laury jest Jakub Rympel, twórca Żydowskiej Inicjatywy dla Sprawiedliwych
https://www.miesiecznik.znak.com.pl/kamienie-i-ludzie-drugi-plan/
https://www.radiokrakow.pl/audycje/zydowska-inicjatywa-dla-sprawiedliwych-jakuba-rympla/
                        

- Helena ur. 19.03.1909. Była kosmetyczką. W 1937 roku wyszła za mąż za Fryderyka Messera.
Obaj zginęli w Bełżcu.


Obwieszczenia Publiczne : dodatek do Dziennika Urzędowego Ministerstwa Sprawiedliwości. 1948, nr 16 (12 marca)


RODZINA KUCZMIERCZYK (Kuśmierczyk)



Mieszkali na III pietrze.
Byli to Austriacy, którzy do I wojny światowej prowadzili hostel dla pracowników kolei - ekspresu Kraków-Wiedeń. Mieli córki, każda z nich wyszła za jakiegoś wojskowego - ze wspomnień Jakuba Rympla w "Radiu Kraków":
Ale! Znalazłam, że był też syn - Gustaw, który to poślubił Helenę Meller.
Córek zaś było cztery. Maria, może też Anna - imion pozostałych nie mam.



 Maria poślubiła Szymona Kubicę - majora WP, który podczas wojny zginął w Auschwitz-Birkenau.




Ze wspomnień Henryka Mellera - bratanek Heleny Kuśmierczyk:
"Duże zapasy otrzymywał od siostry ojca, Heleny, żyjącej na aryjskich papierach, która przed wojną wyszła za mąż za austriackiego chrześcijanina Gustawa Kuśmierczyka." (...)

"Henryk przez około rok ukrywał się w magazynie na poddaszu domu przy Zaleskiego 16, w którym mieszkała jego ciotka Helena Kuśmierczyk. W wyniku donosu za rzekome bycie Żydówką Helena Kuśmierczyk została aresztowana przez gestapo, a Henryk stał się bezdomny. Odmówiono mu schronienia u siostry wuja Gustawa Kuśmierczyka – Marii Kubicy, która jako jedyna z czterech sióstr nie podpisała Volkslisty. Powodem odmowy mogła być trudna sytuacja Marii – jej mąż Szymon, polski oficer, został rozstrzelany w maju 1942 roku w KL Auschwitz. Jest także wysoce prawdopodobne, że w tym czasie Maria ukrywała w swoim mieszkaniu przy Zalewskiego 1 syna swoich przyjaciół – ośmioletniego Ludwika Rympla. Zamiast tego ciotka Henryka dała mu trochę pieniędzy. Za część kupował egzemplarze "Gońca Krakowskiego" i sprzedawał je z zyskiem." (...)

"Próbował także szczęścia sprzedając papierosy w Warszawie, dokąd zabrała go znajoma rodziny, Laura Rympel, ukrywająca się na aryjskich papierach, którą poznał na krakowskiej ulicy. Po niepowodzeniu wrócił do Krakowa.

W międzyczasie z więzienia zwolniono jego ciotkę Helę Kuśmierczyk, przy wsparciu szwagierek, które były Volksdeutsche. Henryk nie mógł jednak z nią zamieszkać, gdyż dom przy ulicy Zaleskiego mógł być pod obserwacją."

https://4enoch.org/wiki5/index.php/Henryk_Meller_(M_/_Poland,_1931),_Holocaust_survivor


Wcześniej Helena mieszkała przy Lubicz 26.

Rymplowie i Kuśnierczykowie sąsiedzi, dobrze się znali.
Kuśnierczykówna pomogłą przeżyć Laurze i Ludwikowi Rympel podczas wojny, Ludwikowi dała schronienie,  a Laura Rympel zaś próbowała pomóc bratankowi Gustawa Kuśnierczyka.


07.04.1943 z gadzinówki "Goniec Krakowski"


Kto to był?


RODZINA PERLBERGER



Na pewno mieszkali tutaj przed wojną Jozue i Chana Rywka (Regina). Obaj pochodzili z Gdowa lub Wieliczki. Mieli dwie córki:
Emilia ur. 1923 r.
Stefania ur. 1926 r.
Rodzice nie przeżyli, córki tak. Emigrowały do Belgii. Nazwisko po wojnie Perłowskie.

Jozua miał wraz z sąsiadem (a może rodziną?) Spirą wytwórni szkła i luster, a także szlifiernię kamieni.

Po wojnie dziewczynami opiekuje się właśnie osoba o nazwisku Spira, tutaj podaje się, że jest to wujek.

jdc.org



Koncert Jankiela.